Podobnie jak w "Poranku...", postaci są schematyczne. Jakoś Romero się uparł, że zawsze murzyn będzie głównym bohaterem, a kilku białych będzie sukinsynami... Poza tym, muzyka jest denna (po co coś takiego do horroru?), scenariusz - taki sobie (najgorszy z trylogii, ale ma dobre strony), gra aktorska - średnia, a strachu w ogóle brak. Jedyny plus to efekty gore, które w tej części są wprost świetnie wykonane (i jest ich dużo więcej niż w "Poranku..." i "Nocy..."). Czy "Dzień żywych trupów" warto obejrzeć? Tylko dla "odhaczenia", bo ogólnie jest to średniak.