Oglądałem go kilkanaście lat temu na kasecie VHS i byłem ciekaw jakie wrażenie sprawi po latach. Oczywiście pamiętam początkowe sceny jak dwójka bohaterów ląduje na obrzeżach miasta i woła przez megafon, czy aby nie ma żywych, a tutaj idą same zombie. Jedna z najlepszych scen. Pamiętam też eksperymenty z Bubem, jak profesorek puszczał mu walkmana, no i oczywiście końcówkę jak truposze wjechały tą windą do bazy i jak rozerwały tego przystojnego kapitanka. Niestety środka filmu nie pamiętałem, ponieważ nic się praktycznie w nim nie działo, tylko bohaterowie jak zawsze współpracować ze sobą, kłócili się. Moim zdaniem jest to najsłabsza część trylogii, ponieważ akcja niemal stoi w miejscu przez 3/4 filmu (dopiero w końcówce zaczyna się coś dziać), co nie zmienia faktu, że to dobry film. Wreszcie trupy wyglądają jak trupy, a nie jak manekiny z siwymi twarzami ze "Świtu...".