Na film trzeba spojrzeć przez pryzmat warunków w jakich był realizowany - jeden z najskromniejszych budżetów świata i człowiek orkiestra, który sam wykonał w nim 80% roboty. Niemal wszystko co udało się tam zrobić Rodriguezowi jest wyśmienite. Scenariusz, montaż, reżyseria, muzyka, ujęcia. Udało się nawet całkiem dobrze zbudować napięcie i prowadzić tempo.

Kilka kiepskich scen i w połowie amatorską grę aktorską należy wybaczyć - film kręcono podobno bez dubli, i powtarzania scen. Obraz jaki wyszedł jest nie tylko udany ale i jego historia potrafi zainspirować oraz wciągnąć. Niesie w sobie pewien ładunek emocjonalny, który dobrze jest ukazany. Tytułowy El Mariachi zagrał kapitalnie. Bardzo dobre są także role Consuelo Gómez (dziewczyna), czy Jaime de Hoyos (gangster) albo Peter Marquardt (Moco).

Gdyby pozostałą obsadę stanowili aktorzy średniego gatunku, a część scen można byłoby udoskonalić, wyszedłby jeden z najlepszych filmów akcji dekady. Tak się nie stało, ale jeżeli popatrzeć się na wszystko z dystansu (Rodriguez kręcił, aby "poćwiczyć")... wychodzi niemal uczta dla analizy jak się powinno kręcić filmy za "psi grosz". Poprzeczka podniesiona naprawdę wysoko, bo wiele "zawodowych" filmów nie urasta temu obrazowi do kolan. Brawo!

To fakt, że wiele filmów realizowanych za krocie nawet niema startu przy "El Mariachi", a co dopiero jakby Rodriquez realizował go z większym budżetem itd. Rekompensatą jest co prawda "Desperado", ale "El Mariachi" też chętnie zobaczył bym w jakieś rozwiniętej/rozbudowanej wersji.

Jak dla mnie jest lepszy od Desperado. Przede wszystkim ma klimat.