Niestety, nawet doszukujący się wszędzie plusów optymista jak ja nie może nie zauważyć kilku większych zgrzytów. "Killer Elite" jest zwyczajnie za długi, tak po prostu. Bez straty dla nikogo dałoby się wyciąć kawałek prologu, skrócić kilka scen w środku i ograniczyć końcówkę, dzięki czemu film byłby bardziej zwarty i dynamiczny. Najbardziej boli jednak zupełna pomyłka obsadowa pod postacią Roberta De Niro, który gra podstarzałego mentora głównego bohatera.
Nie sądzę, żeby ktokolwiek był pod wielkim wrażeniem tego filmu. Kilka rzeczy jest w nim zwyczajnie słabych, a kilka po prostu fajnych - zabijający wyglądem prawie-jak-harleyowiec Dominic "Skazany na śmierć" Purcell, czy straszący szklanym okiem i wąsem w stylu "późne lata siedemdziesiąte" Clive Owen. Jeśli za pół roku będziemy ten film wspominać, to w pamięci pozostanie albo jako grubo ciosana podróbka "Monachium", albo jako "ten film, w którym Statham robi salto siedząc na krześle". 5/10