Oparta na faktach historia pierwszego szwadronu samolotowego złożonego z czarnoskórych pilotów. Któregoś dnia sporo dziesięciolatków pokocha ten film po jakiejś niedzielnej popołudniowej emisji na Polsacie. Starsi widzowie mogą jednak być w tym czasie bardziej zafrapowani kawą i kawałkiem ciasta albo stygnącym rosołem. Film na szczęście nie straszy pełnymi patosu scenami, ale to tyle dobrego. Scenariusz jest utkany z fabularnych klisz, postacie kartonowe, do opisania za pomocą pojedynczych zdań, wzbudzają znikome zainteresowanie ich losem, większą rozrywkę sprawia (łatwe) zgadywanie kto nie dociągnie do napisów końcowych. Średnio udanie jest poprowadzony również ideologiczny wątek, tzn. walka o równe traktowanie czarnoskórych. Sprowadza się do tego, że bohaterowie najpierw są wyśmiewani/lekceważeni, później coś im się udaje i wszyscy bez wyjątku nagle ich lubią. That's some brilliant writing. No ale przynajmniej powietrzne starcia zrealizowane pierwszorzędnie. Czy jednak dla samej możliwości zobaczenia ich na dużym ekranie warto przebijać się przez przeciętną historię? Nie. Szczególnie, że sama pierwszorzędna realizacja pojedynków na nic się zdaje, gdy postacie w nich uczestniczące są nam obojętne. Zresztą, dość powiedzieć, że najbardziej w pamięci zapisuje się szwabski pilot, robiący za swoiste nemezis bohaterów, powracający co jakiś czas, ale łącznie występujący na ekranie przez ok. dwie minuty.