Film był cudny graficznie, zgoda. Tak, był wręcz prześliczny. I bohaterka miała 60.000 włosów. Czysta rewelacja. Jedna rzecz mnie tylko zastanawia. Czemu przez te cztery lata robienia oprawy wizualnej nikt nie przysiadł i nie napisał fabuły? No bo "Final Fantasy: The Spirits Within" czegoś, co bez wstydu można nazwać fabułą, nie posiada. A nawet twórcy gier komputerowych zdali sobie już kilka lat temu sprawę, że cudna grafika to nie wszystko. Za kolejnych kilka lat dogonią wyglądem FF, historią przerosną, i film całkiem odejdzie w zapomnienie.
Gdyby to był film aktorski, chyba suchej nitki by na nim nie zostawiono. Główna oś fabularna jest kompletnie niespójna, dziury logiczne świecą w miejscach, gdzie powinny być wyjaśnienia łączące wątki. Aż za gęsto jest za to od schematycznych rozwiązań fabularnych, na których historia jest zasadniczo zbudowana. Po kwadransie nikt chyba nie miał wątpliwości co do tego, kto przeżyje a kto zginie. Z samych zagrywek "w ostatniej chwili" dałoby się skleić film krótkometrażowy trwający ponad kwadrans. Całość okraszono humorem najniższych lotów.
Miała być rewolucja w kinie, wyszła ciekawostka która została zapomniana po czasie krótszym, niż trwała jej kampania promocyjna. Smutne, ale tak się kończy zachłyśnięcie technologią...