które i tak nie mogłyby oddać tego, co jest zawarte w jednym "obrazku". I na seansie tak bardzo irytowało mnie, że nie mogę pobyć z nimi dłużej. Wiem, że dokument miał pełnić inną rolę. Ale cały wątek jego zaskoczenia, że teraz musi być odpowiedzialnym nie tylko za siebie ale też z czwórkę swoich dzieci, chociaż ważny i ciekawy, złożony i trudny - umykał mi. Czy to moja specyficzna percepcja, czy coś z reżyserią było nie tak?
Też zauważyłam, że nie do końca jest to film o fotografii. A szkoda, bo zdjęcia wojenne ma niesamowite! Dla mnie największym dysonansem było porównanie problemów duńskich (dzieci nie chcą rano wstawać, ufarbowana przy praniu kurtka, nie mogę robić tego na co mam ochotę bo ex-żona zmarła) z problemami ludzi z krajów ogarniętych wojną (walka o jedzenie, potykanie się o trupy, ciągłe bieganie uciekając przed kulami).
Bardzo trafnie to ująłeś/ujęłaś. Chyba właśnie ten dysonans powodował, że nie weszłam do końca w historię.
Mam trochę inny odbiór, albo w zasadzie ocenę tego kontrastu. Jan nie robi z siebie oświeconego męczennika z racji wykonywanego zawodu. To jest portret mężczyzny, buntownika, szaleńca ogarniętego pasją, ale i potrzebą ryzyka - chociaż o tym się wprost nie mówi. Nie biczuje się z faktu, że żyje w kraju 1 świata. Rozumie, że tak ten świat po prostu jest skonstruowany i rzeczy, które się dzieją, nie są od niego zależne, jest obserwatorem. Też może i bym sobie życzył z racji zamiłowania więcej fotografii w takim filmie, ale po dłuższym zastanowieniu... To jest portret fotografa, jego życia, trudów. Zdjęcia podziwiać można w albumach, książkach, magazynach. Inna sprawa, że ten film jako portret wypada też dość średnio. Niemniej jednak, zdjęcia, które Jan tworzy, są absolutnie przepiękne i ciężkie.