Scena, w której, kamera delikatnie obejmuje ciało Fridy, tuż po kaskadzie rozbijającego się szkła, leżące bezwładnie, połamane i pól nagie, pokryte złotym piaskiem i krwią, oddaje istotę tragedii, która odcisnęła ogromne piętno na ;dalszym jej życiu. Blizny tej niefortunnej stłuczki i powolna nieszczęsna rehabilitacja, w filmie są skonfrontowane z emocjonalnymi szkodami jakie wyrządził jej "ropuchowaty" brzuchacz, Diego Riviera.
"Były dwa wielkie wypadki w moim życiu - krzyczała Frida do Diego - tramwaj i ty, ale ty jesteś dużo gorszy". Połączenia wypadku i Riviery w filmie, stają się obrazami samymi w sobie, znakomicie skonstruowanymi, a następnie przywiedzionymi do życia przez Julie Taymor jak surrealne uderzenia pop-artu. Są tam portrety, które płaczą, jak auto-wyobrażenie nagiej Fridy w metalowej brance gwoździ zwisającej z pod jej twarzy. Subtelność i umiejętności tej tragikomicznego montażu jest najlepiej ukształtowana, a całość jest filmem nakręconym dla przyjemności sensorycznej zmysłów. Boska Frida Kahlo zapewne śmiała by się zapewne z tego, że media zrobiły z jej historii życia "ikonę cierpienia". Patrząc na początkowe ujęcia filmu, w których postawiono na delikatne zbliżenie jej dziewczęcej charyzmy i wypadku od razu zapomina się o tym niezbyt fortunnym określeniu. I zaczyna się oglądać film, który z każdą kolejną sceną magnetyzuje nas nie formą czy nawet nie sposobem realizacji, ale sposobem pokazania osobowości Fridy.
Obrazy fridy czy Obrazy filmu?
Jednak czy wypadek tak bardzo zaważył na jej dalszym życiu? Dla mnie obraz (chyba odpowiednie słowo?) w autobusie był chyba najpiękniejszy i najbardziej udany jesli chodzi o obrazy filmowe - zawarł chyba całą kwintesencje twórczości Fridy = piękno i cierpienie połączone w jedno. Dalsze jej życie składało się z tych dwóch emocji jednak czy bez wypadku żyłaby inaczej? Myśle, że nie. Być może nie spotkałaby Diego i żyła z nim, którz to wie?...ale na to pytanie chyba nikt nie znajdzie odpowiedzi - widocznie tak musiało być.