Pewnie wszyscy sobie pomyślą, że tym filmem Pan Argento wraca do korzeni, tymczasem on się coraz bardziej od nich oddala. Ze świecą szukać nam tutaj charakterystycznych cech tego podgatunku. Są tutaj sceny rodem z „Hostela” (zabójca i jego dręczenie niewolnic’ nawet lokacja podobna). Twarz zabójcy znamy od połowy filmu, a poza tym nie jest on nikim z otoczenia bohaterów, także całą zabawę w odgadywanie jego tożsamości szlak trafił, co w znacznym stopniu wpływa na zakończenie – totalnie bez pomysłu i polotu. Tropy, które prowadzą do niego (zabójcy), jak i sposoby, w jaki dwójka bohaterów na nie wpada są tak błahe, że aż widać – komuś nie chciało się posiedzieć nad scenariuszem – i po cholerę komu wątek z przeszłością porucznika ?. Dlategoteż „Giallo” w ogóle nie wciąga – po prostu się to ogląda. Do tego dochodzi fatalne aktorstwo. Emmanuel Seiger jest aktorkom nie od wczoraj, a gra tak jakby była (kiedy porucznik mówi jej o tym, że jego siostra została porwana przez Żółtego jej reakcja jest śmiechu warta). Niby jest wpadająca w ucho muzyka, niby jest kilka ciekawych zdjęć, ale to za mało, żeby nie powiedzieć, że Argento niemal całkowicie się wypalił – 3/10