Film średnich lotów, scenariusz może i niezły (aczkolwiek naciągany troszku:), dość przewidywalny (z wyjątkiem sceny zabójstwa Dice'a - tego się akurat nie spodziewałam w tym filmie), jednak ma w sobie jakiś taki magiczny klimat, takie ciepło, które sprawiło, że nie zalega kurzem na mojej półce i średnio raz do roku mnie nachodzi, żeby go obejrzeć.
Największymi minusami tego filmu natomiast są: wspomniana już PRZEWIDYWALNOŚĆ kolejnych scen, scena w dyskotece, gdzie Dice podchodzi do Billie z mikrofonem otoczony wianuszkiem komputerowo wytworzonych gwiazdek (koszmarna tandeta, ledwo to zniosłam!) oraz (niestety...) fatalna gra aktorska. I to zarówno Maryśki jak i jej partnera.
Kocham Marysię jako piosenkarkę, kompozytorkę i autorkę tekstów, uważam ją za jeden z największych muzycznych geniuszy naszych czasów - ale aktorstwo jej mnie PORAZIŁO w tym filmie:((((( Jest sztuczna, sztuczna i jeszcze raz sztuczna. Do tego: sztywna, "drewniana" i sprawiająca wrażenie speszonej obecnością kamery.
Tyle. Pozdro dla fanów MC:)