Kino brytyjskie ma bardzo silną pozycję od początku historii Dziesiątej Muzy, ale w ostatnich 20-30 latach za brytyjskie specjalności przyjęło się uważać dwa gatunki: kino społeczne i w miarę inteligentne komedie. "Goło i wesoło" stanowi umiejętne połączenie tych dwóch nurtów. Połączenie na tyle udane, że film stał się jedną z najsłynniejszych europejskich komedii lat 90.
Jest to historia grupy zwolnionych hutników z Sheffield, którzy z braku pieniędzy są na skraju utraty wszystkiego - zarówno rzeczy materialnych, jak i ludzi, których kochają. W ostatecznym akcie desperacji postanawiają założyć zespół striptizerów. Półtoragodzinny film opowiada o dojrzewaniu do tej decyzji, przełamywaniu się.
Ale w tej historii jest dużo więcej ciekawych rzeczy. To również opowieść o powolnym dochodzeniu do samoakceptacji. Twórcy przedstawili tu jakby naturę kompleksów - one czasem mają uzasadnienie, a czasem nie, ale nikomu nie przeszkadzają tak bardzo, jak ich posiadaczowi. To opowieść o miłości prostych ludzi, w imię której mogą zrobić wszystko. W jakimś stopniu to również przedstawiona dość groteskowo walka o własną godność.
To znakomita niedzielna rozrywka dla rodziny, której chce się myśleć. Bo wbrew pozorom, ten film wcale nie jest taki płytki. To naprawdę kawał dobrego kina obyczajowego.