moim zdaniem jet to calkiem przyjemny film. Nie spodziewalem sie wielkiego dziela, wiec sie nie zawiodlem :) Ot zabawna (nie do konca) historia faceta homo, wywodzacego się z kultury muzełmanskiej, poruszajaca w pewnych momentach interesujące kwestie. Nie gorszy od wielu innych filmow, ktore pojawiają się na naszych ekranach, wiec nie sadze wcale, ze mozna się na nim akurat srodze zawiesc.
Rzeczywiście - dosyć dobry. Przywiódł mi na myśl znacznie lepsze "Przyjęcie weselne" Anga Lee - też o parce gejów, która ukrywa to, że są homoseksualistami, udając że mieszkają ze sobą jako zwykli współlokatorzy, kiedy do ich domu przyjeżdżają rodzice jednego z nich (tutaj tylko matka). Kwestie rasowe - istotne i tam i tu. Nieco chybiony w "Grze w różowe" jest pomysł z "duchem Cary'ego Granta" - co prawda pozwala na filmowe odwołania i kilka razy wyrażoną krytykę kolonializmu - ale jakoś nie porywa. Dlaczego zresztą akurat Cary Grant? Może dlatego, że - jak gdzieś kiedyś wyczytałem - był kryptogejem? Trudno powiedzieć. :) Niemniej całość ogląda się bardzo przyjemnie - głównie dzięki naprawdę dobremu Jimiemu Mistry w głównej roli. A że lubię filmy, które jednocześnie poruszają kwestie etniczne i gejowskie - więc nieco zawyżam ocenę i zamiast należnego 6,5 daję 7. :P