Prince próbował sam zdyskontować swój filmowo - muzyczny sukces sprzed kilku lat. PURPLE RAIN stał się symbolem epoki. Film zarobił krocie, zebrał dobre recenzje - a ktamta ścieżka dźwiękowa jest podziwiana do dziś. Lata 80-te to dekada Prince'a. Jednak "Graffiti Bridge" to zwiastun kryzysu artysty. Film został wyśmiany przez krytykę, nie przyciągnął publiczności i przepadł w czeluściach zapomnienia. Jego jedynym plusem jest sama muzyka Prince'a. Poza tym nic tu nie zadziałało. Aktorstwo jest koszmarne, scenografia jak (z typowego dla tamtych lat) kiczowatego teledysku. Scenariusz i reżyseria to też dzieło Prince'a. Fabuła jest tu pozbawiona osi, nic się tu nie klei. Nie ma tu emocji - jest za to kicz i sporo "pseudopoetyckiego bełkotu".
Dobrze,że dziś Prince nie angażuje się w podobne filmowe projekty. A i od czasu MUSICOLOGY i niedawnego 3121 jego kariera muzyczna odżywa.Co zrobić z GRAFFITI BRIDGE? Najlepiej nie oglądać. A jeśli się już zobaczy - starać się jak najszybciej zapomnieć. Dobry jest tu tylko soundtrack.