Zmanierowany Lundgren w roli znudzonego łowcy, który polował już na każde zwierzę na ziemi, więc teraz – niczym bohaterka Fredry, żąda w prezencie krokodyla… pardon – smoka. Przez cały film zamiast napalonego twardziela, dostajemy w Jego wydaniu dąsającą się marudę żądającą kawy na skinienie i ustawiającą wszystkich po kątach. Szkoda, bo fajnie odegrany szwarccharakter mógł wnieść sporo napięcia do filmu. A tak – widz dostał nadąsaną wydmuszkę.
Mojej uwadze nie uszedł też (przy okazji) fakt, że to już kolejna koprodukcja z Państwem Środka, w której gwiazdorzy Lundgren.
Główny „dobry” bohater – w tej roli Scott Atkins – jako wzięty krypto zoolog wypada równie nieprzekonująco. Jego bohater po koniec filmu pozwala sobie na kwestię w stylu: „To był Yeti, czy jak go tam zwą…” Rzeczywiście wzięty krypto zoolog.
Natomiast z plusów, jak na nie największy budżet – występujące w filmie stwory wypadają nienajgorzej. Chińscy programiści się wykazali. Oko przykuły też (przynajmniej moje) urzekające plenery chińskiego interioru i dwie urocze odtwórczynie dwóch ról żeńskich (Yi Huang oraz Lydia Leonard).
To mój trzeci obejrzany film w reż. Erica Stylesa, więc muszę przyznać, że trzyma poziom – bez zmian, dalej nisko.
Nie wiem kto finalnie bardziej mnie irytował. Lundgren w roli niezdolnego cokolwiek z siebie wykrzesać super łowcy, czy James Lance w roli zakochanego agenta zatrudniającego paczkę krypto zoologów – wiecznie w nieskazitelnie białej marynarce, pasującej do okoliczności, jak pięść do oka.
Ode mnie 3/10 i postanowienie, aby nie oglądać kontynuacji, na którą wskazywało by zakończenie.
Pozdrawiam,
jabu