Czy w kinematografii coś jest zabronione? Jak daleko reżyser może się posunąć... Jakie są granice przemocy i upodlenia? Virginie Despentes, reżyserka filmu "Baise moi" prowokuje do dyskusji. Widz musi wykazać się żelaznym żołądkiem, który poradzi sobie z tym ciężkostrawnym daniem. Bulwersujące historie z obskurnych barów, gnijących slumsów i pornobiznesu. Nadine i Manu chcą żyć bez żadnych zahamowań. Jednak nieszczęśliwy zbieg okoliczności zmusza je do przekroczenia granicy między dobrem i złem. Muzyka, przemoc, sex, brak stabilizacji - to wszystko dostarcza adrenaliny. Nie ma nic gorszego niż posłuszeństwo, uległość, wyrzeczenie się siebie Film nie został dopuszczony do rozpowszechniania w 23 krajach, w innych natomiast, m.in. w Wielkiej Brytanii jego wejście do kin znacznie opóźniono. Wszędzie, gdzie zawędrował, wywoływał gwałtowne dyskusje oraz napotykał na opór "porządnych obywateli". W rolach głównych wystąpiły gwiazdy filmów pornograficznych. JEST JESZCZE MNÓSTWO DO POWIEDZENIA O SEKSIE. WSZYSTKO, CO SŁYSZĘ JEST MORALIZUJĄCE, PESYMISTYCZNE ALBO DEBILNE - Virginie Despentes
O produkcji
W 1999 Philippe Godeau kupił prawa do mojej powieści "Baise moi" i zaproponował mi, abym sama wyreżyserowała film. Rozpoczęliśmy przygotowania, jednak problemem okazało się znalezienie odtwórczyń dwóch głównych ról: Nadine i Manu. Pewnego dnia obejrzałam Exhibitions 1999, film dokumentalny zawierający wywiady z francuskimi aktorkami porno. Od razu wiedziałam, że Karen i Raffaela to "moje" bohaterki. Wraz z Coralie błyskawicznie napisałyśmy adaptację, która była wiernym odzwierciedleniem książki. Potem zaproponowałam jej współpracę reżyserską, ponieważ tylko ona znała i rozumiała świat, który chcę przedstawić, a jej wizja całkowicie pokrywała się z moją. Nie bałyśmy się stoczyć feministycznej bitwy, świadomie dążyłyśmy do skandalu i prowokacji. "Baise moi" to brutalna, dołująca książka. Nadine i Manu tak naprawdę nie są złe, chcą tylko żyć bez żadnych zahamowań. Jednak nieszczęśliwy zbieg okoliczności zmusza je do przekroczenia granicy między dobrem i złem. Muzyka, przemoc, sex, brak stabilizacji - to wszystko dostarcza adrenaliny. Nie ma nic gorszego niż posłuszeństwo, uległość, wyrzeczenie się siebie. Książka przepełniona jest muzyką. Tak samo miało być w filmie. Muzyka ma oddawać emocje, nieprzerwanie otaczać bohaterki, odbijając echem ich uczucia. Opiekę nad soundtrackiem przejął Varou, doświadczony muzyk i kompozytor, który idealnie wyczuwa moje muzyczne preferencje. Nadine i Manu gdy zabijają, czują, że żyją. Ale to nie wszystko. Chodzi o te chwilę, gdy jeden fałszywy ruch decyduje o wszystkim. Za późno naciśnięty spust w chwili słabości, litości, wyrzutów sumienia. One żyją poza prawem. Zero usprawiedliwienia, zero wyjaśnień, zero rozsądku. Kierują się uczuciem, nie rozumem. Gdy pieprzą się z przypadkowymi facetami, czują, że żyją. Nie zastanawiają się dlaczego, nie myślą, co będzie dalej. Robią to, bo lubią. Są wolne. Sceny "prawdziwego seksu", bez dublerów i "najazdów na ogień w kominku" były podstawą filmu. Koniec z dzieleniem ciała kobiecego na kawałki. Czas zwrócić kobietom ciała, których przez wieki były pozbawione. Sceny seksu mają być do bólu prawdziwe. Chcemy zwrócić kobietom prawo do prawdziwej seksualności, nie tej widzianej oczami mężczyzny. To faceci mają problem z kobiecym seksem: to ich problem, nie nasz. Najistotniejsze jest to, żeby film oddawał ducha książki. To ociekający krwią film drogi, a jednak głęboko ludzki, bez sztuczności. Chcieliśmy dotrzeć do sedna sprawy, nie omijać miejsc, których inni unikają. Kopać jak najgłębiej, zejść do najniższych poziomów, aby pozostać wiernym sobie. -TO NIE MIEŚCI SIĘ W MOIM POJĘCIU LITERATURY - ANI W MOIM. (Sagan i Sollers o książce "Baise moi") RÓWNIEŻ FILM NIE ZMIEŚCI SIĘ W ICH POJĘCIU FILMU. (Virginie Despentes i Coralie Trinh Thi)
O Virginie Despentes
Ćpun. Szpryca. Dymanie. Zajebisty. Wykończyć. To słowa, które akcentują gwałtowne i pełne pasji wypowiedzi Virginie Despentes. Eteryczna ex-pankówa, pisze swe książki pod pseudonimem, aby zmylić wierzycieli. Brutalny rytm "Baise moi" uderza, szokuje, hipnotyzuje: jak rap, wypluwający z siebie surowe, prawdziwe słowa ulicy. "Baise moi" sprzedało się w nakładzie 80.000 egzemplarzy. 1969 - urodzona w Nancy w zaangażowanej politycznie rodzinie. W wieku 17 lat wyjeżdża do Lyonu. "Nie miałam pojęcia, co będę robić, poza nicnierobieniem. Ale to mnie wcale nie martwiło. Przez trzy miesiące do nikogo się nie odzywałam. Mieszkałam w obleśnym hoteliku w slumsach i czytałam Dostojewskiego, Bukowskiego i Ellroy'a." Rok później pracuje dla wytwórni płytowej prowadzonej przez starego trockistę, równocześnie żebrząc, kradnąc i mieszkając na dziko. Od czasu do czasu dorabia w peep showach i pisuje pornograficzne teksty. "Przez długi czas pracowałam dla jednego pisma pornograficznego. Dobrze znałam świat pornobiznesu i lubiłam go. Jednak nie zagrzałam miejsca w peep showach, bo musiałam gawędzić z klientami, a tego nie znosiłam." Znowu zaczyna czytać. Pochłania eseje o kobietach, mniejszościach, fascynują ją wszelkiej maści aktywiści i terroryści. W dzień pracuje w sklepie płytowym, w nocy buszuje po "różowych" czatach. "Nie mogłam się powstrzymać. Możesz pisać co chcesz. A jeśli chodzi o fantazjowanie, to jestem ekspertem. Z każdym, kogo poznałam w Sieci musiałam się natychmiast spotkać." "Baise moi" zostało napisane, a właściwie "zwymiotowane w duchu nienawiści", w ciągu czterech tygodni. Opowieść o bezlitosnej podróży śmierci, w jaką wybrały się Nadine i Manu, nihilistyczne siostry Thelmy i Luise. Piją, pieprzą się, mordują. Nie przejmują się. Są czyste. "Praca Virginie Despentes jest na wskroś filmowa, co nie oznacza, że zamierza publikować ledwo zawoalowane scenariusze, tak jak to czyni wielu jej kolegów po piórze. Oznacza, to że zaadaptowała techniki filmowe: montaż, ujęcia z panoramy, płynne miksowanie, spowolnienie i podjęła ryzyko poszukiwań zupełnie nowej formy narracji." Historie opowiedziane przez Despentes przypominają jej własne życie. Tak jak Nadine, uwielbia filmy porno: "Niektóre mają w sobie magię. Te wspaniałe dziewczyny o perfekcyjnych ciałach, budzą coś we mnie. Coś, co sprawia, że mam ochotę to zrobić. Prawdziwe emocje, nie sentymenty. Czasami martwi mnie przepaść między jednym a drugim." Podobnie jak Nadine nie cierpi "ludzi chorobliwie pochłoniętych pracą, obsesyjnie skupionych na samych sobie, kompletnie zagubionych, pozbawionych ideałów i energii". Modnie ubranych, szykownych, bezwstydnie konsumpcyjnych, wypełnionych próżnością lub narzekaniem, zadowolonych z siebie nosicieli modnej powłoki. Pomimo wydania kolejnej, równie udanej powieści ("Les chiennes savantes") oraz przeniesienia "Baise moi" na ekran, Viriginie Despentes daleka jest od osiągnięcia wewnętrznego spokoju. "Nawet jeśli teraz wszystko się dobrze układa, to nie będzie to trwało wiecznie. Za wszystko trzeba płacić. Przy ostatecznym rozliczeniu okazuje się, że nic nigdy nie było naprawdę twoje". - Jakie filmy wywarły na tobie szczególne wrażenie? - Filmy Johna Woo, choć nie mogę powiedzieć, że zrobię podobne... Nigdy nie osiągnę jego poziomu. Podoba mi się, że Woo nigdy nie pokazuje po prostu, co się dzieje, lecz robi widowisko. Film "Reservoir dogs" był fantastyczny, nie wiedziałam o co chodzi. Pytałam sama siebie: co jest, do cholery? "Baise moi" napisałam dokładnie wtedy kiedy wszedł na ekrany. Cenię Abla Ferrarę. "Żyć i umrzeć w Los Angeles" Friedkina. No i Scorsese. Kino wciąż jest dla mnie abstrakcją: mam pewne pojęcie, jakie powinno być...i dużo silniejsze pojęcie, jakie być nie powinno. (LIBERATION)
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.