Już dawno żaden film nie sprawił mi takiej frajdy. Zrobiony z czystej ( a właściwie brudnej, plugawej i szatańskiej) miłości do metalu film. Jednocześnie pełen humoru i dystansu do całej heavy metalowej otoczki. A, i potym filmie polubiłem Justina Bibera ;)
szantan to podobno uosobienie zła, więc chyba opuściła cię logika, bo nie może być tu mowy ani o miłości, ani o radości. Humor to też pozytyw, więc wbrew woli szantana. Wiesz w ogóle, czego chcesz i co wyznajesz? Kult smrodliwego kozła?