Mumio powstało w 1995 r. w Katowicach. Pierwsza nazwa grupy to Teatr Epty – a. Pierwszy spektakl teatru nosił nazwę „Kabaret Mumio” i stąd kolejne perturbacje i nieporozumienia dotyczące nazwy grupy. Ostatecznie grupa przyjmuje nazwę Mumio bez określników – teatr, kabaret etc. Twórcy tzw. Pogranicza postanawiają nie ulec wszechogarniającej tendencji porządkująco – szufladkującej. W 1999 roku grupa zmienia swoją nazwę na „Mumio”, nie „Kabaret Mumio”. Kolejny spektakl Mumio to „ Lutownica, ale nie pistoletowa tylko taka kolba”, gdzie pojawia się obok Jadwigi Basińskiej, Jacka Borusińskiego i Darka Basińskiego czwarty - współtwórca spektaklu – Jarosław Januszewicz. Wzięcie udziału w kampanii reklamowej Plus GSM wyznacza nowy kierunek pracy twórców z Mumio. To już nie Mumio firmuje pracę w telewizyjnych reklamach, ale poszczególni aktorzy – Jadwiga Basińska, Jacek Borusiński i Dariusz Basiński. Od tego czasu Mumio staje się raczej platformą artystyczną dla jej twórców i przyczynkiem do nowej wykraczającej poza Mumio drogi artystycznej. Tutaj miejsce na projekty bardziej indywidualne nie firmowane marką Mumio – filmowe, literackie (w planach książka o Mumio i indywidualne projekty Dariusza Basińskiego), muzyczne (płyta autorstwa Basiński, Januszewicz). W ten obszar wpisuje się film „Hi way” wg. scenariusza i w reżyserii Jacka Borusińskiego z udziałem przyjaciół z Mumio gł. Dariusza Basińskiego odtwórcy jednej z głównych ról i współtwórcy muzyki do filmu (wraz z Jarosławem Januszewiczem). Fakt, że „Hi way” nie jest filmem Mumio nie oznacza, że powstał jednoosobowo. W zamian pojawia się swego rodzaju grupa na czele której stoi autor projektu – Jacek Borusiński, są to ludzie, którzy wpłynęli swoją pracą, dalece wykraczając poza swoje podstawowe obowiązki, na kształt artystyczny filmu. A są to, w porządku alfabetycznym: Dariusz Basiński, Paweł Dyllus, Bogumił Godfrejów, Cezary Kowalczuk i najdłużej współpracujący Jarosław Stypa. Rozbudowanie „pogranicza” Mumio i realizacja bardziej indywidualnych projektów nie oznacza zaniechania pracy nad spektaklami. By uspokoić zwolenników Mumio w „ czystej postaci” prace nad kolejnym przedstawieniem trwają.
Ironia i czułość
Hi Way - pierwszy, autorski, film Jacka Borusińskiego, artysty znanego do tej pory z dokonań scenicznych, współtwórcy kultowej grupy teatralno-kabaretowej Mumio i awangardowych reklam. Używając nowego medium, autor (Borusiński napisał scenariusz, wyreżyserował film i zagrał jedną z głównych ról) nie zmienia dotychczasowej perspektywy, towarzyszy mu ta sama wrażliwość i poczucie humoru. Groteskowa opowieść o wspólnej podróży „na chałturę“ dwóch niedowarzonych filmowców z prowincji (rolę drugiego gra, a jakże, niezastąpiony partner z Mumio, Dariusz Basiński, również współautor muzyki do filmu) jest jak zwykle pretekstem do specyficznego zgłębiania zasadniczej śmieszności bytu. Poczucie humoru Borusińskiego ma charakter raczej metafizyczny niż satyryczny. Skupione na postaciach i ich relacjach ze światem i społeczeństwem jest narzędziem ich poznawania. Bo świat widziany oczami twórcy Hi Waya nie jest po prostu śmieszny: jest śmieszny głęboko. I jego śmieszność czyni go niewinnym. Tu właśnie pojawia się istotne rozróżnienie: Borusiński wraz z Mumio, rozśmieszając nas już od dawna nie jest satyrykiem. Humor przez niego kreowany w nikogo nie godzi, niczego nie krytykuje. Bycie zabawną jest immanentnie przypisane rzeczywistości i jest częścią głębokiej prawdy o niej. Jak się wydaje jest to prawda szczególnie autorowi droga i ten, pozornie obsuwający się w autotematyczność film, jej odsłanianie postawił sobie za cel. Postaci filmu (jakoś nie bardzo właśnie pasuje słowo "bohaterowie"), jawią się nam tyleż ironicznie co z czułością. W tym felernym świecie nie ma silnych, nie ma wielkich, nie ma mądrych. I w tej pobłażliwej wizji nie widzimy też złych. Każdy śmieszniutki, każdy uroczy, każdy jakiś malutki. Malutkość, dzieciństwo właśnie nurtuje autora bardzo. Więc mamy w Hi Way'u nieoczekiwane zmiany miejsc, dziecięce dziwactwa, nie opuszczające także dorosłych. I dziecięce zadziwienie i dziecięce rozwiązania nurtujących nas pytań o błyskawicznie zmieniający się świat… No bo skąd, na przykład, proszę państwa, bierze się ten slang młodzieżowy, w którym starsi bracia już nie rozumieją młodszych? I to ciągłe zmaganie ze światem, w którym wszyscy wydają się silniejsi, lepiej przystosowani, bogatsi, skuteczniejsi – bo jak laser skupieni na swoim celu… A my próbujemy doścignąc, szukając prawdy w krzywych lustrach i goniąc za nią tramwajami... Twórca Hi Waya jest piewcą nieadekwatności, tego co a-społeczne, indywidualne - nawet jeżeli to właśnie nas ośmiesza. Borusiński pokazuje absurdalność naszej kondycji, lecz jego absurd jest raczej paradoksem niż nonsensem. Borusiński po mistrzowsku pokazuje potęge konwencji, osłaniających jednostkę, zwłaszcza w relacjach z innymi ludźmi i kontrolującym społeczeństwem (w filmie reprezentowanym przez gremium sąsiadów z kamienicy). Największym zaś polem działania tych konwencji jest język. Język , który u Borusińskiego zawsze stoi blisko swojej granicy - bełkotu - nigdy jej jednak nie przekraczając, nie przestając znaczyć. Znaczą też twarze, Hi Way jest pełen doskonałych twarzy: aktorskich i naturalnych. Pełen nadrabiania miną, widocznych obaw i z trudem skrywanego zakłopotania. Odrzucając wysoki ton film pogrąża się w mimicznej semantyce swojskości: od głupich min strojonych kiedy nikt nie patrzy, po oficjalne, fasadowe i profesjonalne. Wszystkie jakoś prawdziwe, bo przecież wszystkie ciągle przez nas używane. I rzecz ostatnia. To nie jest film z jasno zarysowaną tezą. Odkrywa, opisuje i raczej nie poucza lecz ostatecznie napawa optymizmem. Hi Way jest filmem pełnym marzeń i nadziei. Marzeń o tym, że nie jesteśmy frajerami, nadziei na to, że zrealizujemy nasze świetne pomysły, że uciekniemy od unifikującej prozy życia, bo przecież wszystko jest możliwe. A w naszych wymarzonych nowych domach może będzie nawet latająca brama sterowana pilotem.
Siła niedomówień - mnogość interpretacji
Już na pierwszy rzut oka widać, iż „HI WAY” nie chce być tylko zwykłą, banalną komedią. Od lat nie było w polskim kinie historii, która pod pozorem jędrnego humoru i beztroskiej zabawy kryłaby tak odczuwalny, podskórny niepokój, czy – nazwijmy to inaczej – wewnętrzne pęknięcie. O czym zatem traktuje „HI WAY”? I znów – twórcy nie podsuwają nam prostych, jednoznacznych rozwiązań tej kwestii. A jednak zostawiają silne tropy, zapraszające widza do podjęcia rozległej gry interpretacyjnej (warto zwrócić uwagę, że właśnie o „sytuacjach modelujących” odbiór sztuki przez jej autora dyskutują w łatwej do przeoczenia, a niezwykle istotnej scenie w kuchni zaproszeni literaturoznawcy). Weźmy choćby otwierającą film sekwencję, kiedy to poznajemy niezorganizowanego z pozoru bohatera, który jednak – znalazłszy się w sytuacji przymusu – w mgnieniu oka porządkuje otaczający go chaos. Otóż ta zasada dotyczy całości filmu – dokładnie tak samo dzieje się również w dwu jego najważniejszych punktach: po wizycie u Pana Andrzeja oraz w finale. Co ciekawe – za każdym razem wywierana na bohaterów presja nieodmiennie wiąże się z ich pracą. Czyż nie jest zatem „HI WAY” w pewnym sensie swoistym traktatem o pracy (czy może lepiej - o pasji) jako wartości porządkującej, oswajającej przypadkowość i nieobliczalność współczesnego świata? Jest tu i inny motyw, bardziej jeszcze eksponowany: motyw zagubienia. Element ten pojawia się praktycznie na wszystkich możliwych płaszczyznach narracji. Gdy na początku bohaterowie, szukając drogi, pytają o nią miejscowych, ci – równie zdezorientowani – podają sprzeczne lub niejasne wskazówki. Nieprzypadkowo podobnie zagubiony psychicznie wydaje się Jaco w swoim „miejscu na ziemi” (scena na strychu). Nie przypadkiem Panu Andrzejowi nigdy nie dane będzie dobiec do swego domu. Gubią się tu nawet postaci: niektóre przemykają zaledwie przez ekran ginąc bezpowrotnie, niektóre powracają w wizjach, a są i takie, które zostają stworzone wyłącznie na użytek nierzeczywistości. Najogólniej mówiąc: bohaterowie filmu gubią się w świecie realnym, gubią wśród ludzi, gubią wreszcie w samych sobie, odnajdują natomiast – w świecie fantazji. Padło słowo „dom”. Ten archetypiczny element także przecież pełni tu rolę zgoła konstytutywną. Bo z jednej strony ów „dom” realny, jak się rzekło – nie dający elementarnego poczucia bezpieczeństwa czy pewności siebie, a z drugiej – „domy” wyobrażone, „domy-schronienia”, „domy–ostoje” (zauważmy, iż jedyna opowieść Jaca w całości pozbawiona tego kontekstu i rozgrywająca się w plenerze, okazuje się tą nieudaną). Przeciwstawienie to w sposób radykalny przenosi wizje bohaterów z kategorii niewinnych wymysłów w kategorię boleśnie niespełnionego marzenia. Jego czytelnym, dojmująco smutnym ucieleśnieniem jest scena ostatnia, gdy Jaco i Pablo bawią się bramą, która prowadzi donikąd... Niespełnienie, potrzeba bezpieczeństwa, gnijące gruszki. Kręgi znaczeniowe można by tu mnożyć jeszcze długo. Ale nie odbierajmy widzowi przyjemności podjęcia własnej, intelektualnej potyczki z filmem „HI WAY”.
Szkatułkowy HI WAY
Zwrot „HI WAY - film, który trzeba zobaczyć 2 do 3 razy” to nie jedynie reklamowe hasło obliczone na frekwencyjny sukces. O tym przekonać się może każdy kto zderzył się z filmową opowieścią. Bo oczywiście pierwsza lektura pozwala nam dostrzec linię fabularną, daje możliwość posmakowania osobliwego humoru, ale dopiero kolejna ujawnia bogactwo wzajemnych relacji, nakładek i w związku z tym nowych sensów. (Tu też zaczyna się zabawa w odnajdowanie realnych twarzy czy wątków, które stanowiły inspirację dla wyimaginowanego świata wizji Jaca.) Bo HI WAY to film o konstrukcji szkatułkowej, gdzie wszystko to, co oglądaliśmy – zarówno zdarzenia „prawdziwe” z planu rzeczywistego jak i „zmyślone” z planu wizyjnego - były jedynie elementem nadrzędnej opowieści, opowieści Jaca - człowieka o filmowych zainteresowaniach i aspiracjach - o czym widz dowiaduje się dopiero na końcu filmu. I wydawać mogłoby się, że historia została definitywnie zdeszyfrowana. Tymczasem zawiłość całej sytuacji i kolejne jej piętro demaskuje fakt, iż Jacek Borusiński grający Jaca w rzeczywistości jest autorem scenariusza i reżyserem filmu. Reżyser , który gra główną rolę w swoim filmie wzmaga Brechtowski „efekt obcości”, a zatem demaskuje powołany świat, który staje się na tyle umowny, że dopuszcza zaangażowanie reżysera w roli aktora jego własnego filmu. Tu efekt ten dodatkowo zostaje wzmocniony, bo Borusińskiego widzimy jako: 1) aktora w planie realnym opowiadającego „swoje” pomysły na filmy 2) aktora w wizjach (wcielonego w kilka różnych postaci) oraz 3) aktora grającego reżysera na strychu. I to ta sytuacja ostatecznie modeluje sensy filmowego przekazu i generuje rodzaj gry jaką reżyser prowadzi z widzem. Pod pozorem beztroskiej zabawy kryje się także kolejne ważne, jeśli nie prymarne, zagadnienie – to pytanie o to jak należy robić filmy. Posłuchajmy bohatera opowieści pana Andrzeja w kluczowej dla analizy filmu scenie: „Witam państwa. Nie chciałbym mówić jedynie o małych, czy średnich przedsiębiorcach. Chciałbym mówić ogólnie o ludziach, którzy coś „przedsię-biorą” – jacy powinniby i jak powinni traktować swoją pracę. Szanowni państwo, otóż kluczem, swoistą podstawą, jest świadomość – człowiek świadomy nie robi rzeczy niepotrzebnych, wie „o czym jest ten film”, jest skupiony na jednym celi i ma plan ze swym początkiem środkiem i końcem. Jest świadom konstrukcji – rozległa Budowla musi być oparta o odpowiednie normy, kanony, prawa. Kolejna rzecz. Modelowy przedsiębiorca jest konsekwentny – poszczególne sekwencje pracy czy ` życia wynikają z siebie. Wiemy skąd i dokąd konsekwentnie chcemy dojść - widzimy koniec, finał. Doświadczenie, odpowiedzialność rozsądek. I sens – wszystko musi mieć swój sens. Ponadto narzędzia, wiedza – nie zrobi biznesu ten, kto tylko udaje, że coś potrafi. W końcu zostanie przyłapany i zdemaskowany. I dopiero później jest odwaga. Ale odwaga poparta tymi elementami, o których mówiłem wcześniej – bez nich można nazwać ją jedynie bezczelnością.” I chyba nie możemy tu mieć żadnych złudzeń. Dwukrotne powtórzenie tego monologu to coś więcej niż „żart” zafundowany widzom. Podziwiam odwagę reżysera, który ustanawiając tak definitywne kryteria, prowokuje niejako publiczność (a przynajmniej tę jej część, która przyklaskuje twierdzeniom pana Andrzeja) do takiego osądu jego własnego dzieła. Tym bardziej, że patrząc na HI WAY mam nieodparte wrażenie, że sam autor raczej prowadzi rodzaj gry z wygłoszonymi tezami (i tak jak w pokerze czasem stawia na dobrą kartę, czasem blefuje…). Bo to film częściowo improwizowany otwarty na nieprzewidywalność (co umożliwiła mu zamierzona z góry kompozycja mozaikowa), gdzie sporo ról powierzono naturszczykom. I jeszcze jedna kwestia : HI WAY to cudowna opowieść o sile wyobraźni, która pozwala budować wizje surrealne, absurdalne, czasem przewrotne. Bo tak już tu jest, że real i wizja przenikają się i modelują, a ponieważ proces ten sterowany jest nieokiełzaną siłą twórczej imaginacji dlatego postać z wizji może wymknąć się spod kontroli twórcy i usiłować zniszczyć jego dzieło ( myślę tu o panu Andrzeju z wizji Pabla , który strojąc głupie miny szyderczo woła: głupie kino , głupie kino…). I tak naprawdę to nie wiemy czy w tym momencie mówi jeszcze głosem twórcy czy już swoim? Na ile mamy do czynienia z rebelią, a na ile z prowokacją. Na koniec zaryzykowałabym jeszcze twierdzenie, że w HI WAY Borusiński opowiada o sobie, ukazując jedynie rozliczne odbicia w krzywym zwierciadle. Dlatego widz nigdy się nie dowie ile w tej opowieści jest prawdy, a ile autokreacji. Z seansu każdy wyjdzie z własną prawdą - na miarę samego siebie - swojej wrażliwości, wyobraźni, kompetencji, a może tylko oczekiwań, spełnionych lub zawiedzionych...
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.