Jakob M. Erwa zabiera nas do kamienicy, klaustrofobiczny klimat, która jest domem, ostają, schronieniem, bezpieczeństwem pani Hilde, która nieoficjalnie pełni role administratorki i wygląda jak urocza staruszka, która by muchy nie skrzywdziła.
Młoda para Jessica i Phillipe wprowadzają się ukochanego mieszkanka, długo szukane, pozornie spokojne większość starszych ludzi, wprost wymarzone dla wiolonczelistki, która potrzebuje dużo spokoju ponieważ przygotowuje się do konkursu w Moskwie.
Kamienica otwiera przed nami swoją enigmatyczną stronę, odczuwamy z bohaterką czyjąś obecność, śledzenie, pojawianie się nagłe pani Hilde, w pralni na dole zaczyna gasnąć światło, szmery, dźwięki, cienie, podglądanie, zaginięcie kota, dzwonki do drzwi itd...Ten obraz zjawisk zaczyna niepokoić i wprowadzać psychologiczną grę, groza obezwładnia i rozpowszechnia się po całej kamienicy, Jessica wpada w paranoję, zaczyna bać się własnego cienia, nie może się skupić na grze, wszystko ją irytuje, nie może dogadać się z Phillipe, który w pewne rzeczy nie może uwierzyć. Umysł Jessici ulega manipulacji, obrazy w jej głowie stają się realne, zaczyna działać i zachowywać się irracjonalnie...a dźwięk wiolonczeli brzmi bardzo mrocznie, złowrogo i prowadzi do łazienki....
Esther Maria Pietsch doskonale wcieliła się w rolę wiolonczelistki, minimalizm środków wyrazu, szlafrok, przetłuszczone włosy, realizm, groza, stany obłędu tak subiektywnie odtwarza, że momentami miałam wrażenie, że to nie gra to rzeczywistość,