Wielu z nas muzykę Grunge kojarzy z takimi zespołami jak Nirvana czy Pearl Jam i chyba nie ma w tym nic dziwnego, wszak zalicza się te zespoły do tzw. „Wielkiej Czwórki z Seattle”, którą uzupełniają nie mniej znane zespoły - Alice in Chains oraz Soundgarden. Spore grono osób nie ma jednak pojęcia o tym, jak narodziło się brzmienie, które pokochały miliony ludzi na całym świecie. Film Douga Pray'a wprowadza nas w świat sceny muzycznej Seattle od podszewki – zespoły nieznane szerszej publiczności, grające w duchu wolności w piwnicach domów, będących jednocześnie miniaturowymi wytwórniami, gdzie nagrywano w prosty sposób utwory na taśmę, zespoły czerpiące przede wszystkim satysfakcje z udanego odbioru muzyki granej na niewielkich rozmiarów występach na żywo. To właśnie te zespoły były niejako solą tej ziemi. Liczne wywiady, poprzecinane wieloma ciekawymi fragmentami utworów, wzbogacają cały obraz filmu, dając widzowi możliwość nie tylko zdobycia bezcennej wiedzy z zakresu poruszanej tematyki, ale także możliwość poczucia muzycznego ducha Seattle.

„Wiele osób uważało, że za rok wrócimy do naszego mało-miasteczkowego życia. W 1990 myśleliśmy, że już po wszystkim. O tak, skończyło się...”