Nastąpi teraz gorszące i krzywdzące porównanie. Jean Renoir artysta wielkiej klasy swoje wczesne film robił właściwie w jednym celu... aby pokazać światu swoją żonę, której wraz z nią samą wymyślił pseudonim artystyczny...Catherine Hessling. Modelka nie była może najwyższej urody, ale miała w sobie to "coś" co przyciągało. To coś w zwielokrotnionej postaci ma również Brigitte Bardot, w filmie który również chciał stać się narracją jednej aktorki. Bez wątpienia to ona dominuje na ekranie. Reszta jest tłem, żadna postać nie jawi się widzowi jako postać z krwi i kości, bohaterowie są płytcy do bólu, istnieją o tyle o ile istnieje Juliette. Pracę reżysera oceniam bardzo krytycznie. Nie dlatego, że spodziewałem się jakiejś niesamowicie ambitnej fabuły, ale dlatego, że na stole montażowym dokonano zamachu na dziele. Wiele scen wydaje się być niedokończonych, przejścia są nieskładne w wielu miejscach i nie wydaje mi się to uzasadnione. Generalizując na koniec, muszę stwierdzić, że film pomimo swych walorów wizualnych (wiadomo o co chodzi :P) jest niedokończony, jakby niedorobiony, sklecony tak aby ukazać Bardot, bardotcentryczny, bardotchwalczy... trochę mnie to drażniło przyznam szczerze, a to że to rok 1956 nie mogłem uwierzyć i tu wielkie brawa :) za odwagę (?) za nonkonformizm (?) wreszcie za wystawienie pięknego pomnika Brigitte Bardot :)
Słyszałem. I nie widzę związku, to było trochę później i trochę inni ludzie to robili. I z pewnością w innym celu i na innych płaszczyznach intelektualnych.
Skąd pytanie?
Zapewne stąd to pytanie, że przez wielu ten film uznawany jest za dzieło, które jako pierwsze wpisało się w nurt nowej fali. Film Vadima był lansowany przez Cahiers du cinema, a więc przez Godarda, Truffauta, Rivetta, Chabrola czy Basina, których na ogół kojarzy się z nową falą. I to oni jednogłośnie uznali go za reżysera-autora, co jak zapewne wszyscy wiemy było jednym z "postulatów" nowej ery kina francuskiego.
"(...) Pracę reżysera oceniam bardzo krytycznie. (...) na stole montażowym dokonano zamachu na dziele. Wiele scen wydaje się być niedokończonych, przejścia są nieskładne w wielu miejscach i nie wydaje mi się to uzasadnione. (...)"
Racja, miałem bardzo podobne odczucia, w ogóle wiele scen wydaje się bardzo nieporadnych, np. sztuczna reakcja Juliette na pobicie świeżo poślubionego Michela, a "katastrofa" łódki, to już w ogóle budzi uśmieszek politowania... Nowa Fala nie wydaje mi się być w tym przypadku wystarczającym usprawiedliwieniem wszelkich jawnych, bezsprzecznych niedociągnięć... Elementy, które u Godarda parę lat później były świadomymi filmowymi "chwytami", stosowanymi z premedytacją i "na przekór", tu chyba jednak są zwykłymi pomyłkami, błędami, po prostu nieporadnością...
"(...) bohaterowie są płytcy do bólu, istnieją o tyle o ile istnieje Juliette (...)"
In plus zaliczyłbym jednak:
- jedną z pierwszych ról Jean-Louisa Trintignanta (Michel - mąż Juliette),
- postać Erica Carradine'a (graną przez Curda Jurgensa) - zazwyczaj tego typu bohaterowie filmowi, obrzydliwie bogaci osobnicy, bezwzględni przedsiębiorcy, budzą naszą niechęć; u Vadima jednak ta postać nie została potraktowana aż tak stereotypowo, jak można było tego oczekiwać na początku filmu - wraz z rozwojem akcji Carradine może budzić sympatię, a na końcu nawet, hmm... współczucie (?)
W ogóle cały film baaardzo ratuje zakończenie, te kilka ostatnich minut, warto obejrzeć go choćby tylko z tego powodu...
"bardotcentryczny, bardotchwalczy"
udały Ci się te neologizmy :)