Wyżej wymieniony napisał "Ale Ameryki to ono nie odkrywa". Jak dla mnie jeśli ktoś piszę takie rzeczy, to ma nikłe albo zerowe pojęcie o kinie. Nie uważam się za wybitnego znawcę, ale w takim razie niech pokaże mi drugi film z tak oryginalną fabułą oraz klimatem, bo jakoś nie przypominam sobie nic podobnego. Owszem jest wiele filmów o średniowieczu, ale o morderstwach w klasztorze to za Chiny ludowe nie kojarzę niczego.
W czym problem? Siedem gwiazdek to wciąż ocena pozytywna, a nie każdy film musi być od razu arcydziełem. "Imię róży" raczej nim nie jest - klimat owszem, jest ciekawy, ale sam scenariusz chwilami wyraźnie nie domaga. Widać wyraźnie, że próbowano skondensować tu 600-stronnicową powieść do dwóch godzin filmu, przez co lecimy przez wydarzenia szybciutko i po łebkach. Postacie zarysowane są tu ledwo co, większość drugiego planu zlewa się w jedno. Sean Connery wyraźnie nie pasuje na średniowiecznego mnicha (w odróżnieniu od wspomnianych aktorów drugoplanowych), a dodane na siłę hollywoodzkie zakończenie to już groteska - tłum wieśniaków strąca w przepaść złego Inkwizytora (co to ma być - Disney czy jakaś "Szklana pułapka"?) a nasz bohater żegna się z ocaloną dziewoją (którą ostatni raz widzimy na stosie, więc nie wiem, jakim cudem nagle pojawia się w zakończeniu) i odjeżdża w siną dal niczym kowboj w stronę zachodzącego słońca. Warto zresztą dodać, że sam film zebrał swego czasu dość chłodne recenzje i nigdy nie pojawiał się w żadnych rankingach tworzonych przez profesjonalnych krytyków.
W tym że to nieuzasadnione brednie i pier.dolenie o Szopenie. Zawsze znajdzie się debil twierdzący że niebo może być bardziej niebieskie.