PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=216910}
6,2 11 231
ocen
6,2 10 1 11231
6,0 20
ocen krytyków
Inland Empire
powrót do forum filmu Inland Empire

JEDEN WIELKI BEŁKOT

ocenił(a) film na 1

Nie lubię krzyczeć na forum, ale ten film to jedno wielki g****, niezrozumiały bełkot, który wciska się widzowi, a ten myśli, że ogląda coś cholernie "ambitnego". Recepta na nakręcenie filmu: fatalna praca kamer, obrzydliwe "zbliżenia na mordy", masa niepotrzebnych dłużyzn i zamiast fabuły powrzucać do filmu luźno powyrywane z kontekstu "byle co", jakiś ludzi z głowami królików, a na koniec podpisać David Lynch, i banda idiotów da się nabrać na szwindel i będzie bronić filmu, który sobą nic nie prezentuje, do grobowej deski...

... żałuje, że poświęciłem 2h życia na ten niezrozumiały bełkot.

Ps. nie piszcie mi, że filmu nie zrozumiałem, ponieważ nie mam zwyczaju czytać przed obejrzeniem recenzji, opisów itp., a z filmu nic nie wynika (może jakaś choroba psychiczna, albo klątwa cyganów ... a może to, a może tamto ... :/ ), a skoro z filmu nie da się nawet głównego wątku fabularnego wyczytać, to chyba najlepiej świadczy o poziomie tego "dzieła"

Dziękuje za uwagę i pozdrawiam

ocenił(a) film na 10
Wad3r

Witam!!!
Ja tylko nadmienię, że chyba oglądałeś inny film, albo nie wytrzymałeś do końca, bo "INLAND EMPIRE" trwa 3, a nie 2 godziny :)
Pozdrawiam!!!

ocenił(a) film na 1
Koziorozec3

2 czy 3, literka źle się kliknęła...

A mi o to chodzi, że gość śmieje się publice prosto w twarz, a ta woła o jeszcze.

Cytat: "Chociaż Lynch miał już podstawowy koncept filmu, zaczął filmować nie posiadając scenariusza. Każdą scenę zapisywał tuż przed kręceniem jej"

Więc równie dobrze Lynch zamiast ludzi z głowami królików mógłby wrzucić ludzi z głowami kur domowych, a zamiast pojawiających się co jakiś czas "prostytutek" wstawiłby "stare baby dojące krowy", to tak czy owak część publiki dostawała by orgazmu oglądając ten film, nazywając jego twórce geniuszem.

I to określenie irytuje mnie najbardziej, jak z gościa który śmieje się widzowi w twarz, wrzucając do filmu co mu do głowy przyjdzie ... jak z takiego gościa można robić GENIUSZA. Przecież równie poschizowany film i mówiący o NICZYM, może wymyślić byle prostak z pod sklepu monopolowego, może miałby inne wizje np. co jakiś czas pojawiałoby się drzewo na którym rosłyby "jabole", ale film generalnie trzymałby podobny poziom co Inland Empire...

Dlatego proszę nie nazywajcie Lyncha geniuszem ... a napewno nie nazywajcie go "gniuszem" za "Inland Empire", które jest splątkiem chorych myśli reżysera, które nic nie przekazują, a są jakąś popapraną mieszanką "byle czego" zwiniętą w PSEUDOfilm.

Pzdr ;)

ocenił(a) film na 4
Wad3r

"Cytat: "Chociaż Lynch miał już podstawowy koncept filmu, zaczął filmować nie posiadając scenariusza. Każdą scenę zapisywał tuż przed kręceniem jej" "
:) Pewny jesteś, że twe oskarżenia nie są pochopne? Lynch wiedział o czym będzie film, a improwizował głównie co do formy. Przecież to surrealizm, a on w głównej jest formą.

Jeden z najsłynniejszych i najbardziej cenionych utworów jazzowych powstał w ten sposób: Miles Davis wymyślił motyw przewodni - parę nutek, które pokazał reszcie ludzi. Od tego zaczęli, a reszta 9 min utworu to improwizacja.
Lynch działa podobnie. Najpierw jest ogólny zarys fabuły. Co do reszty, to daje ponieść się fantazji.


"Więc równie dobrze Lynch zamiast ludzi z głowami królików mógłby wrzucić ludzi z głowami kur domowych, a zamiast pojawiających się co jakiś czas "prostytutek" wstawiłby "stare baby dojące krowy", to tak czy owak część publiki dostawała by orgazmu oglądając ten film, nazywając jego twórce geniuszem. "
Głowy królików? Jego mini serial - "The Rabbits" - stąd pomysł został zaczerpnięty. Związki są wyraźne.
Poza tym - wpisz w images.google "surrealizm". Zobacz jak to wygląda u malarzy.

"I to określenie irytuje mnie najbardziej, jak z gościa który śmieje się widzowi w twarz, wrzucając do filmu co mu do głowy przyjdzie ... jak z takiego gościa można robić GENIUSZA."
Tak, ci kompozytorzy muzyczni są szczególnie perfidni :) A malarze - to już w ogóle...

"Przecież równie poschizowany film i mówiący o NICZYM, może wymyślić byle prostak z pod sklepu monopolowego, może miałby inne wizje np. co jakiś czas pojawiałoby się drzewo na którym rosłyby "jabole", ale film generalnie trzymałby podobny poziom co Inland Empire... "
Co ty nie powiesz... :) Plumkanie na fortepianku również każdy by przecież wymyślił... Co za problem?

"Dlatego proszę nie nazywajcie Lyncha geniuszem ... a napewno nie nazywajcie go "gniuszem" za "Inland Empire", które jest splątkiem chorych myśli reżysera, które nic nie przekazują, a są jakąś popapraną mieszanką "byle czego" zwiniętą w PSEUDOfilm. "
Mozart, Bach, Schubert, Czajkowski itd - geniuszami nie są, bo niczego nie przekazują...

ocenił(a) film na 6
addam23

Przy całym szacunku do Lyncha, którego bardo cenię, dalekomu do Bacha czy Mozarta...

ocenił(a) film na 4
krysza2

Pewnie, że tak. To jedynie przykłady.

ocenił(a) film na 7
addam23

Jako że jestem wielkim fanem jazzu to muszę wspomnieć, że przykład z Davisem nie jest dobry. Muzyka jest sztuką, w której jest bardzo dużo zasad i reguł. Jazz mimo iż jest często improwizowany to tą improwizacją rządzi naprawdę sporo zasad. Już kilka nutek określa tonację i rytm, które muszą być do końca ściśle kontrolowane, już nawet jedna nuta zagrana w złej chwili i nie pasująca do tonacji będzie słyszalna. Jeśli w 'Inland Empire' Lynch wstawiłby cokolwiek np. człowieka z lodówką na głowie, wydrę gwałcącą laptopa czy nosorożca na bungee to właściwie od całości zbytnio by to nie odstawało.

Tak samo dalej wspominasz o kompozytorach a to też bardzo chybiony przykład, bo akurat to dziedzina precyzyjna niemal jak matematyka. Można to studiować i nawet mieć w tej dziedzinie tytuł profesora, nie wiem czy można mieć jakikolwiek tytuł z surrealizmu...

Odnoście 'Inland Empire' to film obejrzałem z przyjemnością, z pewnością nie jest to arcydzieło ale ma swój klimat, jest zaskakujące, można układać sobie tą łamigówkę aby w końcu w następnej scenie wywnioskować że racji nie mieliśmy.

ocenił(a) film na 4
drjak

"Muzyka jest sztuką, w której jest bardzo dużo zasad i reguł. Jazz mimo iż jest często improwizowany to tą improwizacją rządzi naprawdę sporo zasad. Już kilka nutek określa tonację i rytm, które muszą być do końca ściśle kontrolowane, już nawet jedna nuta zagrana w złej chwili i nie pasująca do tonacji będzie słyszalna. Jeśli w 'Inland Empire' Lynch wstawiłby cokolwiek np. człowieka z lodówką na głowie, wydrę gwałcącą laptopa czy nosorożca na bungee to właściwie od całości zbytnio by to nie odstawało."

Tak. Z filmami jest identycznie.

Co decyduje o tym, która nutka pasuje, a która nie?
Poprzednia nutka? Nie, kilka poprzednich, a nawet całość utworu. Kto decyduje o tym, czy dana nutka pasuje, czy nie?
Kompozytor i następnie - każdy słuchacz.

Czy wszyscy są zawsze zgodni? Nie.

Za prosto jest powiedzieć: "wstawić człowieka z lodówką na głowie". Miało brzmieć absurdalnie, ale na pewno w odpowiedni sposób zaplanowane i zrealizowane może jak najbardziej pasować i dodawać dodatkowe walory.

Często właściwie podczas oglądania filmów zachowuje się jak podczas słuchania muzyki.
Myślę sobie - tu pasuje mi taki, a taki sposób stworzenia następnej sceny (pod względem emocjonalnym, fabularnym, estetycznym itd)
Czasem moje nie są spełniane i jestem niezadowolony, czasem rozwiązanie reżysera mi się podoba bardziej lub mniej...

Tak, porównanie do muzyki jest IMO bardzo dobre.

ocenił(a) film na 7
addam23

"Tak. Z filmami jest identycznie."

Akurat kiedyś zajmowałem się pisaniem scenariuszy i powiem, że Inland Empire ma się tak do wszystkich zasad rządzącym budową fabuły i bohatera współczesnego kina jak piernik do wiatraka. Mógłbym zadać z 40 pytań jak "jakie znaczenie miało, że te młode dziewczyny pokazują jej widok na ulicę z okna?" albo "po co była wizyta w lesie w tym garazu?". Odpowiedzi na te pytania zna pewnie tylko Lynch a biorąc pod uwagę, że jak sam powiedział kręcił niektóre sceny bez scenariusza po prostu mogą być przypadkowe. Jeśli Inland Empire rządzą jakieś zasady to zna je tylko Lynch, bo z pewnością nie są to ogólnie znane prawa. Ten film ma główne wątki a reszta to surrealizm i dlatego człowiek z lodówką na głowie mógłby być w każdej scenie i dlatego też nie ma tam wyrąźnie widocznych zasad.

"Czy wszyscy są zawsze zgodni? Nie."

Jeśli chodzi o muzyków to oczywiście, że są zgodni. Jeśli by nie byli to byś to usłyszał jako dysonans. Jesteśmy nauczeni i przyzwyczajeni do skali chromatycznej i to co nie jest w niej zagrane od razu jest słyszalne. Są tacy co w niej nie grają lub celowo posługują się dysonansami, ale to awangarda muzyki tak jak Lynch jest awangardą filmową.

ocenił(a) film na 4
drjak

"Akurat kiedyś zajmowałem się pisaniem scenariuszy i powiem, że Inland Empire ma się tak do wszystkich zasad rządzącym budową fabuły i bohatera współczesnego kina jak piernik do wiatraka. Mógłbym zadać z 40 pytań jak "jakie znaczenie miało, że te młode dziewczyny pokazują jej widok na ulicę z okna?" albo "po co była wizyta w lesie w tym garazu?". Odpowiedzi na te pytania zna pewnie tylko Lynch a biorąc pod uwagę, że jak sam powiedział kręcił niektóre sceny bez scenariusza po prostu mogą być przypadkowe. Jeśli Inland Empire rządzą jakieś zasady to zna je tylko Lynch, bo z pewnością nie są to ogólnie znane prawa. Ten film ma główne wątki a reszta to surrealizm i dlatego człowiek z lodówką na głowie mógłby być w każdej scenie i dlatego też nie ma tam wyrąźnie widocznych zasad."

Nie zrozumieliśmy się. Ja nie mówię o jakiś ogólnie przyjętych, podręcznikowych zasadach, kanonach i metodykach.
Chodzi mi o to, że moim zdaniem muzyka i film: bez różnicy jak to tworzysz - liczy się końcowy efekt. Tym końcowym efektem jest to, że mi jako widzowi to się podoba.
NIe chodzi w żadnym wypadku o sens = znaczeniowy, informacyjny.

Tak jak moim zdaniem w muzyce: liczy się tylko to, żeby koniec końców ostateczny zestaw dźwięków mi się spodobał.

Ty ciągle chcesz zadawać pytanie: "Jakie znaczenie miało...". Moim zdaniem w muzyce nie ma specjalnego znaczenia, sensu, informacji w tym, że jeden zestaw nut występuje po innych. Po prostu "fajnie brzmi" (maksymalnie upraszczając)

Dlaczego więc Lynch pokazał tą rodzinę królików? A choćby - bo ładnie "brzmi" (choć wcale nie tylko).

"
Jeśli chodzi o muzyków to oczywiście, że są zgodni. Jeśli by nie byli to byś to usłyszał jako dysonans. Jesteśmy nauczeni i przyzwyczajeni do skali chromatycznej i to co nie jest w niej zagrane od razu jest słyszalne. Są tacy co w niej nie grają lub celowo posługują się dysonansami, ale to awangarda muzyki tak jak Lynch jest awangardą filmową."

Oczywiście, że są zgodni?
Sorry, na codzień obserwuje jak walczą ze sobą: fan muzyki poważnej, metalu i muzyki elektronicznej. Nie, zdecydowanie wszyscy nie są zgodni.


ocenił(a) film na 7
addam23

No a ja piszę o jakiś zasadach, które wywodzą się ze sztuk greckich a w/g których jest opartych większość filmów. Dlatego dla mnie Lynch to awangarda. Film mi się podobał, ale ze względu na klimat, zdjęcia czy poszczególne sceny. Dałem mu 7/10 czyli całkiem sporo, pozycje powyżej są rezerwowane dla filmów, które mają scenariusz opowiadający historię. IE to raczej film 'klimatyczno-wizualny'. Brak tutaj fajnej historii, to że coś się gdzieś tam pojawia i fajnie wygląda to nieco za mało.

Piszę o zgodności muzyków grających utwór muzyczny, Ty piszesz o fanach.

ocenił(a) film na 4
drjak

Ja piszę o wszystkich ludziach, muzykach, słuchaczach tzw koneserach i zwykłych, szarych odbiorcach. No ale widzę po tym twoim poście, że się rozumiemy.

Ja Inland Empire oceniłem na 8/10 (najnowsza ocena). A w moim systemie oceniania istnieje jeszcze pełnoprawna ocena 8.5. Więc można powiedzieć, że uważam, że istnieją 3 klasy filmów lepszych.

ocenił(a) film na 8
Wad3r

Osobiście uwielbiam filmy Lyncha, siadając do Inland Empire wiedziałam co może mnie spotkać, rozumiem Twoje oburzenie, bo nawet dla mnie, osoby lubiącej tę formę przekazu, nie koniecznie konkretnych historii, ale pewnych emocji, porwanych myśli, Inland Empire było za ciężkie... Dałam tylko 7/10 choć Lyncha uwielbiam za klimat, za te śrubki które wkręca w mózg, ale te 3h to była jakaś katorga, oglądałam ten film na dwie tury i stwierdziłam, ze muszę zwyczajnie obejrzeć to jeszcze raz i jeszcze raz i z każdym obejrzeniem będzie coraz jaśniej i lepiej, tak jest zawsze z jego filmami.... problem w tym, ze na samą myśl o siedzeniu 3h nad taką ilością .... nie wiem nawet jeszcze czego, mnie przeraża :/

ocenił(a) film na 4
Wad3r

Dlaczego przyjmujesz założenie, że film musi zostać zrozumiany po pierwszym obejrzeniu?

Nie ma przesłania jakiegoś oryginalnego? Ano nie ma (nigdy u Lyncha go nie ma). Czy to źle? Czy ja wiem... Chyba nie. Od przekazów i rozważań filozoficznych są inni reżyserzy i inne gatunki filmów.

Jest muzyka instrumentalna i jest muzyka ze śpiewanym tekstem. Czy muzyka instrumentalna jest gorsza, bo pozbawiona przesłania?

Wszystkie filmy Lyncha mają sens i w miarę spójną fabułę (ten również). Jednak to nie jest w nich najistotniejsze.

Przy pierwszym obejrzeniu - niezbyt mi się film podobał (5/10 albo 6/10 dałem). Jakiś czas później potraktowałem go jak wyzwanie i zagadkę do rozwiązania. Obejrzałem go 3 razy w jeden dzień, za każdym razem podobał mi się bardziej (a i sens jego zaczął zza mgły się wyłaniać). Ostatecznie oceniłem go na 9/10.


"... żałuje, że poświęciłem 2h życia na ten niezrozumiały bełkot. "
To samo mówisz po wysłuchaniu utworu muzyki poważnej, lub jazzu? W dźwięku fortepianu nie usłyszałeś słów, więc jest do niczego?


Jesteś pewien, że film nie ma sensu? Jeśli czegoś nie rozumiesz, to najpierw krzyczysz, że to jest głupie, czy podejrzewasz, że intelektualnie nie jesteś w stanie tego objąć?
Gdy w książce z matematyką wyższą czegoś nie zrozumiesz to krzyczysz, że książka jest bezsensownym bełkotem?

ocenił(a) film na 1
addam23

Ten film ma "spójną fabułę"? Bez żartów. Sam Lynch mówi, że pojawienie się tam niektórych obrazów jest wynikiem tego, że "od dawna chodziły mu po głowie" a nie jakiegokolwiek związku z fabułą (jeśli w ogóle można o takiej w tym filmie mówić. Porównywanie tego filmu do jazzu albo wyższej matematyki jest śmieszne, a jedyny powód dla którego został on przez kogokolwiek wzięty na poważnie, to nazwisko reżysera - ktoś taki jak Lynch może sobie pozwolić na wpuszczenie na ekrany trzech godzin bezsensownego bełkotu, bo wie, że i tak znajdzie się mnóstwo ludzi, którzy potraktują to jako "zagadkę do rozwiązania". W wątku obok ludzie też się zastanawiają, co znaczy "symbol króliczej rodziny", chociaż sam Lunch powiedział, że nie znaczy NIC.

Jak dla mnie - trzy z najgorzej zmarnowanych godzin w życiu, podpisuję się pod tym, co napisał autor wątku.

ocenił(a) film na 4
juhasia123

Dobrze od początku i pomalutku:

Jeśli chodzi o "spójną fabułę" to wyraźnie odnosiłem się do całości jego twórczości. Ten film również ma "W MIARĘ spójną fabułę" - w postaci jakiegoś podstawowego szkieletu.

Pewnie, że pojawianie się niektórych obrazów jest wynikiem tego, że coś akurat wpadło mu do głowy. Przecież teka jest z grubsza jego sposób kręcenia filmów. Ma zarys fabuły, a następnie całkowicie daje się ponieść fantazji. Dodaje to co przychodzi mu do głowy, co w połączeniu okazuje się, że zazębia się w jedną dość spójną całość (tu oczywiście bardzo słabo się zazębia, ale jednak również).


"Porównywanie tego filmu do jazzu albo wyższej matematyki jest śmieszne"

Powiedz no mi CO JA PORÓWNYWAŁEM DO MATEMATYKI? No co?
Krytykowałem tym przykładem jedynie zbyt pochopne osądzanie czegoś jako bełkot. A co jeśli nie jest to bełkot, a jedynie większość ludzi nie potrafi tego pojąć?
Widzisz jak ośmiesza się ktoś, który po przejrzeniu kartki z notatkami Newtona, w na których przeprowadzał jakiś genialny dowód, powiedział, że to jakiś bełkot?
ZAUWAŻ, ŻE ZUPEŁNIE DO INLAND EMPIRE SIĘ NIE ODNOSZĘ.

Ja jedynie baaaaaardzo jestem ostrożny mówiąc, że coś jest bełkotem.

A Jazz i muzyka klasyczna?
Do czego TO SIĘ ODNOSIŁO?
To kontrargument, na uważanie, że jeśli coś w zasadzie nie nosi ze sobą żadnych treści, to jest niewiele warte.
Nawet jeśli Inland Empira jest zbiorem obrazów nie niosących ze sobą żadnej treści, czy to jest równoznaczne z tym, ze jest to film zły?

Widzisz jakiś sens w "So what" z "Kind of blue"? Ja nie widzę najmniejszego, a kawałek uwielbiam.


"W wątku obok ludzie też się zastanawiają, co znaczy "symbol króliczej rodziny", chociaż sam Lunch powiedział, że nie znaczy NIC. "
O ile wiem to ten argument jest tylko i wyłącznie na podstawie jakiegoś tam wywiadu jednego. Prawda? A wiesz, że w takich wywiadach często sie żartuje? W tym samym chyba wywiadzie Lynch zażartował, że sam nie rozumie tego filmu. W innym wywiadzie natomiast zapytany o tę wypowiedź oburzył się i powiedział, że "absurdem jest to, że reżyser mógłby nie wiedzieć o czym jest jego film".
Widziałeś "Króliki" miniserial Lyncha?


Wiesz, że takie same wypowiedzi zdarzają się do "Mulholland Drive" czy "Lost highway", a przecież ich najbardziej powierzchowny sens jest wprost wyłożony łopatologicznie.
Są ludzie, którzy mimo to jego nie rozumieją.
Wiesz, ja nie uważam się na pewno za człowieka, który może zrozumieć wszystkie powstałe filmy. Jestem impotentem jeśli chodzi o rozumienie symboliki (dla mnie nawet czarny nie jest smutnym kolorem, a czerwony ciepłym). Widziałem całkiem sporo filmów, które kompletnie nie rozumiałem, po czym z wypiekami wstydu na policzkach czytałem genialne ich wyjaśnienia.
Wiele rzeczy z matematyki i fizyki nie jestem w stanie za nic w świecie pojąć, mimo że dość pewnie trzymam się, na dość prestiżowym wydziale na politechnice. Widzę na co dzień ludzi, którzy banał widzą tam, gdzie ja nie dostrzegam żadnego sensu.

Apeluje jedynie o pokorę.


PS
O czym jest ten film? Fabuła analogiczna do Mulholland Drive i Lost Higway moim zdaniem. Przy czym z kilku możliwości stoję na stanowisku, że główna bohaterka (zagubiona dziewczyna, alter ego Laury Dern) nie żyje. Rozgryzanie tego filmu jest dla mnie rzeczą pasjonującą (mimo, że robiłem to rok temu, mam zamiar jeszcze raz się kiedyś z tym zmierzyć).

Słyszałem albo czytałem kiedyś jak bardzo długo Lynch opowiadał np o sensie uciętego ucha znalezionego w "Blue velvet". Nie spamiętałem tego, nie pojmuje jak do czegoś takiego można dojść, ale sens był nawet w tym. W inland Empire najprawdopodobniej, aż na tak szeroką skalę tego nie ma, choć kto wie?

Wiesz np co oznacza u Lyncha zielone światło, najczęściej z lampy? Pojawia się to w niemal każdym filmie Lyncha. Towarzyszy temu najczęściej nadprzyrodzone zjawiska. W Inland Empire wystąpiło na pewno w 2 kluczowych scenach: prolog i epilog. Czy to jakieś przejście w metafizyczną rzeczywistość? Cholera wie. Dla mnie niebieski kojarzy się jedynie z blue screenem z Win98.
Swego czasu zauważyłem w Inland Empire całkiem sporo zadziwiających analogii, których znaczenia jednak najczęściej nie byłem w stanie odgadnąć gdyż właśnie symboliki nie rozumiem (inna moja ułomność - nie zapamiętuje i nie potrafię rozróżniać ludzkich twarzy, w IE również sprawiało mi to kłopoty, bo nie potrafiłem rozpoznać, czy dana postać to ta sama co wcześniej, czy może aktor już inny).

ocenił(a) film na 4
addam23

Errata:
Chodzi mi oczywiście o niebieskie światło, a nie zielone.

ocenił(a) film na 1
addam23

Ok, ok, rozumiem. Przepraszam jeśli zabrzmiało to zbyt autorytatywnie - kto sobie chce niech się tam doszukuje sensów, dla mnie Lynch jest przede wszystkim mistrzem formy (zwłaszcza w nowszych filmach, tzn. mniej więcej od Zagubionej autostrady), tyle że te jego zabawy z nią czasem przybierają postać zupełnie nie do przełknięcia. Też miałam taki moment że czerpałam sporą przyjemność z rozkładania Mulholland Drive na czynniki pierwsze, ale teraz nie wydaje mi się, żeby miało to jakikolwiek sens. Nawet w przypadku filmów pełnych znaczeń (a nie zmienię swojego prywatnego zdania, że Inland Empire do takich nie należy), ujmowanie w słowa ich dokładnych interpretacji zawsze je w jakiś sposób zubaża.

Tak samo z tym zielonym światłem - z takim samym dystansem traktowałabym wypowiedzi Lyncha o braku sensu w jego filmach, jak i te, w których o tym sensie opowiada, bo nie wyczaisz, w którym z tych przypadków jest poważny,a w którym robi sobie z nas, widzów, jaja.

"Nawet jeśli Inland Empire jest zbiorem obrazów nie niosących ze sobą żadnej treści, czy to jest równoznaczne z tym, ze jest to film zły?"
Eeee...? Tak.
Moim skromnym zdaniem - film może być od dostarczania rozrywki (lub wrażeń estetycznych), a może być od niesienia treści. Może też spełniać obydwie te funkcje na raz. Jeśli nie spełnia żadnej - nie rozumiem jaki sens w jego tworzeniu i oglądaniu.

No i nie czaję tej wzmianki o "utrzymywaniu się na prestiżowym wydziale na politechnice", bo jestem w podobnej sytuacji, ale co to ma do rzeczy? Oj, nie lubię wplątywania takich informacji w dyskusje, bo stąd już tylko krok do różnych brzydkich stwierdzeń, jakoby pewne filmy nie były dla "głupich ludzi" itp.

ocenił(a) film na 4
juhasia123

"No i nie czaję tej wzmianki o "utrzymywaniu się na prestiżowym wydziale na politechnice", bo jestem w podobnej sytuacji, ale co to ma do rzeczy? Oj, nie lubię wplątywania takich informacji w dyskusje, bo stąd już tylko krok do różnych brzydkich stwierdzeń, jakoby pewne filmy nie były dla "głupich ludzi" itp."
To był zwyczajny przykład - bez żadnych podtekstów. Przykład mający skłaniać nas ku większej pokorze i nie szafowania od razu "bezsens, bezsens, bezsens", bo może sens jest, ale go nie widzimy.
Ja po pierwszym obejrzeniu nie widziałem sensu żadnego, więc nie chce tu udowadniać, jaki to jestem dobry w te klocki.

"Moim skromnym zdaniem - film może być od dostarczania rozrywki (lub wrażeń estetycznych), a może być od niesienia treści. Może też spełniać obydwie te funkcje na raz. Jeśli nie spełnia żadnej - nie rozumiem jaki sens w jego tworzeniu i oglądaniu. "
Ej? A gdzie w tym pytaniu było coś o "rozrywce i wrażeniach estetycznych"?
O samą treść się pytałem.

"Tak samo z tym zielonym światłem - z takim samym dystansem traktowałabym wypowiedzi Lyncha o braku sensu w jego filmach, jak i te, w których o tym sensie opowiada, bo nie wyczaisz, w którym z tych przypadków jest poważny,a w którym robi sobie z nas, widzów, jaja. "
W tym przypadku celem jest gonienie króliczka. Wiadomo, że nigdy nie odkryjemy co tak na prawdę autorowi siedziało w głowie.

"Też miałam taki moment że czerpałam sporą przyjemność z rozkładania Mulholland Drive na czynniki pierwsze, ale teraz nie wydaje mi się, żeby miało to jakikolwiek sens. Nawet w przypadku filmów pełnych znaczeń (a nie zmienię swojego prywatnego zdania, że Inland Empire do takich nie należy), ujmowanie w słowa ich dokładnych interpretacji zawsze je w jakiś sposób zubaża. "
Jedynym sensem czegoś takiego jest czerpanie przyjemności z tego rozkładanie.

Dlaczego i na jakiej podstawie twierdzisz, że IE nie ma znaczenia? W ogóle nie ma? W pełni nie ma?

ocenił(a) film na 1
addam23

""Moim skromnym zdaniem - film może być od dostarczania rozrywki (lub wrażeń estetycznych), a może być od niesienia treści. Może też spełniać obydwie te funkcje na raz. Jeśli nie spełnia żadnej - nie rozumiem jaki sens w jego tworzeniu i oglądaniu. "
Ej? A gdzie w tym pytaniu było coś o "rozrywce i wrażeniach estetycznych"?
O samą treść się pytałem."

Nie było, owszem, ale nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to, że ten film, jako pozbawiony treści, mógłby ewentualnie obronić się walorami estetycznymi, ale takich też jest w oczywisty sposób pozbawiony.


""(...) Nawet w przypadku filmów pełnych znaczeń (a nie zmienię swojego prywatnego zdania, że Inland Empire do takich nie należy), ujmowanie w słowa ich dokładnych interpretacji zawsze je w jakiś sposób zubaża. "
Jedynym sensem czegoś takiego jest czerpanie przyjemności z tego rozkładanie."

Absolutnie się nie zgadzam! Jestem przeciwna interpretowaniu sztuki, bo jej sensem jest obcowanie z nią, a nie próby jej zawłaszczania i analizowania które ZAWSZE prowadzą do jej zubożenia. Tylko że przez 12 lat szkoły jesteśmy uczeni czegoś dokładnie przeciwnego, nawet na tym forum widać że za interpretowanie filmów biorą się ludzie przyzwyczajeni do pisania wypracowań na temat wierszy Tuwima. Szkoda, szkoda. No ale filmweb nie jest miejscem na takie dyskusje, przepraszam za daleko idący offtop.

A do tego filmu się i tak nie przekonam.

ocenił(a) film na 4
juhasia123

"Nie było, owszem, ale nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to, że ten film, jako pozbawiony treści, mógłby ewentualnie obronić się walorami estetycznymi, ale takich też jest w oczywisty sposób pozbawiony. "

Oczywistośc i estetyka? Jesteś pewna?

"Absolutnie się nie zgadzam! Jestem przeciwna interpretowaniu sztuki, bo jej sensem jest obcowanie z nią, a nie próby jej zawłaszczania i analizowania które ZAWSZE prowadzą do jej zubożenia. Tylko że przez 12 lat szkoły jesteśmy uczeni czegoś dokładnie przeciwnego, nawet na tym forum widać że za interpretowanie filmów biorą się ludzie przyzwyczajeni do pisania wypracowań na temat wierszy Tuwima. Szkoda, szkoda. No ale filmweb nie jest miejscem na takie dyskusje, przepraszam za daleko idący offtop. "
A ja jestem przeciwny ustalania jakichkolwiek reguł mówiących o tym jak powinno się obcować ze sztuką.
Dostaje "Coś" i robię z tym co mi się podoba.
Raz film oglądam dla samej przyjemności oglądania - nie analizuje przychodzących obrazów, lecz po prostu daje się porwać.
Innym razem - rozkładam to sobie na czynniki pierwsze i czerpie przyjemność z rozwiązywania zagadki.

Zupełnie nie interesuje mnie również czy zaburzam sztukę, czy nie. Czy odbieram to tak, jak to miał autor w intencji. Zupełnie mnie to nie obchodzi. Sztuka jest dla mnie. Oglądam ją tak żebym ja czerpał przyjemność.

ocenił(a) film na 7
addam23

Nie widzisz sensu w 'So what'? Od pierwszych akordów fortepianu słychać w jakiej tonacji będzie utwór, rytm wyraźnie podkreślony od poczatku przez kontrabas a dubluje to perkusja na talerzach, po chwili wchodzi Miles a dźwieki przez niego grane są powtarzane przez sax Shortera. Później zaczyna się solo dokładnie w tej samej tonacji... To pierwsze 40 sekund wspomnianego utworu. A wikipedia pisze ""So What" is one of the best known examples of modal jazz, set in the Dorian mode and consisting of 16 bars of D Dorian, followed by eight bars of E♭ Dorian and another eight of D Dorian. This AABA structure puts it in the thirty-two bar format of American popular song."
Dużo więcej sensu i bardziej strukturalne niż 'Inland Empire'.

ocenił(a) film na 4
drjak

I gdzie w tym sens? Sens = znaczenie. Ten utwór niczego nie mówi. Nie zawiera w sobie żadnych informacji.
Ja przynajmniej tego nie widzę.

ocenił(a) film na 7
addam23

Dla muzyka to pokazanie jego rozumienia danej skali, przewrotów, wariacji odnośnie kolejności akordów, prezentowaie technicznej doskonałości itp. Czy to jest informacja? Dla niektórych jak najbardziej, dla innych nie.

ocenił(a) film na 4
drjak

Ale dlaczego z filmem nie może być identycznie? (moim zdaniem jest!).

W muzyce mamy dźwięk (+ ewentualnie słowa).

W filmie mamy dźwięk + obraz (+ ewentualnie słowa)! Tu jest 100-krotnie większe pole do popisu niż w muzyce.



Dla ścisłości:
odrzucam aksjomatyczne (czy nawet dogmatyczne!) kanony, zasady i reguły w sztuce, określające co jest dobre, a co złe.

Ja nie oceniam muzyki, filmu, czy czegokolwiek innego porównując go z zestawem "jedynie słusznych" podręcznikowych cech dobrej muzyki, filmu,sztuki.

Dla mnie jedynym wyznacznikiem jest - czy mi się podoba, jak silne emocje wywołuje. A więc 100% subiektywizm w ocenie.

Poza tym: nie znam się na tym kompletnie, moje oceny absolutnie nie są miarodajne itd, itp.

ocenił(a) film na 7
addam23

Odczuwanie sztuki to coś subiektywnego i dlatego 'podoba się' lub 'nie podoba' może być ostateczną oceną.

Nie zmienia to faktu, że są pewne zasady (np. w muzyce), których znajomość i doskonałe opanowanie powoduje że jednego muzyka możemy uznać za lepszego a drugiego za gorszego (do tego oczywiście jeszcze dochodzi fantazja). Dlaczego istnieją konkursy chopinowskie? Bo jego muzyka mimo iż jest piekielnie skomplikowana to posiada melodię i daje też odtwarzającemu go artyście mozliwość własnej interpretacji. To właśnie podlega ocenie.

Nie ma kanonów określających co jest dobre a co złe, ale są obszary, które musisz opanować, aby być uznanym za dobrego. W innym wypadku każdy kto tworzy cokolwiek byłby geniuszem i fenomenem artystycznym. Dlatego też można powiedzieć że 99% muzków hip-hopowych nie dosięga do pięt muzykom jazzowym. Po prostu ci pierwszi jedyne co opanowali to absolutne podstawy. Jeśli muzyka hh wzbudza w kimś niesamowite emocje dużo większe niż jazz czy poważna to dobrze, ale nie zmienia to faktu, że jest to muzyka bardzo prymitywna i banalna a kryterium 'podoba się/nie podoba się' nie zmieni pewnych oczywistych spraw.

W IE jest bardzo minimalny scenariusz i to mi jedynie przeszkadza.

ocenił(a) film na 10
Wad3r

bardzo spodobało mi się porównanie do muzyki, które tutaj przeczytałem. w przypadku Lyncha najlepiej właśnie do jazzu.
muzyk, który improwizuje na dany temat może być geniuszem, mistrzem, lub zwykłym wyrobnikiem, tudzież nieudacznikiem.
jeśli mamy do czynienia z mistrzem, to jego gra, wynikająca czysto z intuicji jest czymś:
-niepowtarzalnym
-hipnotyzującym
-konsekwentnym (w odniesieniu do tematu przewodniego utworu)
-dojrzałym (tutaj ważne jest, by muzyk nie zapędził się w ślepy zaułek, ale także, by miał dość odwagi by zacząć i skończyć w odpowiednim momencie)
taka solówka musi mieć wstęp, rozwinięcie i zakończenie, i pozostawiać ślad w pamięci słuchacza, a także dawać się zrozumieć jako element spojony z utworem.
problem polega na tym, że będąc małym dzieckiem nie zakochasz się w jazzie - do tego potrzeba osłuchania.
może w tym tkwi problem?
jak dla mnie 'inland empire' to jeden z najlepszych filmów.

ocenił(a) film na 4
afekt

Jak dla mnie Lynch zdecydowanie zbyt mocno przesadził. Ani forma ani treść mnie specjalnie nie porwała. Jednak pamiętam, że wybornie się bawiłem na próbach analizowania tego.

ocenił(a) film na 3
addam23

Najgorszy film jaki zdołałem do tej pory obejrzeć. Przez takie filmy magia kina jakby zatraca sens bytu. Twórca kultowych "Lost Highway", czy "Dune", tym razem przekombinował na całej linii, forma i treść tu nie mają żadnego znaczenia, ten film to autobiograficzny 170 minutowy Trip-Bełkot Davida L. Jeśli ktoś stara się na siłę zrozumieć tu choćby ksztę, to życzę powodzenia, mnie osobiście naciągło..
1/10

newwavelad

"mnie osobiście naciągło.."

Co zrobiło?

ocenił(a) film na 6
Wad3r

Film jest bardzo dobry i tyle. Ci którzy to łapią niech się cieszą filmem i dziękują opatrzności za Lyncha. Tylko po co tłumaczyć to tym, którzy tego nie widzą? Przecież i tak nie zobaczą.

ocenił(a) film na 7
Wad3r

+ Lynch wykroczył poza schematy filmu (długość, zapętlenie, wszystko jest jakimś symbolem), i stworzył coś niehollywodzkiego,

+ pozostał w swojej poetyce wczesniejszych filmów (analiza psychiki człowieka, jej niezbadane tajmnnice - i przeniesienie tego w formie filmu)

+ wg mnie dobre ujęcia, film jest dobrze dopracowany, dobrze zrealizowany

- czy po mullholland i lost higway mozna w temacie cos wiecej dopowiedziec?? moim zdaniem niewiele, dlatego IE to jakas wariacja wczesniejszych obrazów

- wyglada jednak na to, że IE zrealizowany troche na siłę

- czy jednak film powienien byc az tak zapętlony, żeby oglądac go 20 razy w celu zrozumienia ???? Film jednak posługuje się swoimi uproszczeniami, by cos pokazać (np. fragment historii, ocenic zachowania ludzi, ocenic wartosci, itd.)

-IE pozostanie filmem niszowym, nie bedzie zrozumiany przez publikę. (ALe moze autor tego chcial, a moze zwyczajnie mu coś nie wyszło, może się wypalił - ostatnio mało jego filmów)

- moze kontakty z Polską zle na niego wpływają??? (żart)

generalnie film trudny w odbiorze, choć "coś w nim jest", nie wejdzie do klasyki, ali i z drugiej strony dobrze, ze cos takiego powstało. Widzimy GRANICE KINA, DO KTORYCH MOZE SIE ONO ZBLIZYC (GRANICE ZROZUMIENIA PRZEZ WIDZA)



ocenił(a) film na 1
Wad3r

zgadzam sie w 100% z Tworca tematu. lubie lyncha i jego filmy, ale tutaj niestety kompletna bzdure zafundowal. szkoda.

ocenił(a) film na 5
Wad3r

Zgadzam się! Dodatkowo gały mogą wypłynąc od wytężania wzroku- taki ciemny!

ocenił(a) film na 5
Wad3r

PS Zabawne jest to, że gdy ktoś czegoś nie rozumie (bo jest za głupi/bo jest to za głupie) od razu nasuwa się takiemu ktosiowi porównanie do matematyki. Lubie! Nie dorabiajcie filozofii do bełkotu!

ocenił(a) film na 4
dlaczegojaa

To spójrz na rozmaite "trudniejsze" filmy. W każdym znajdziesz komentarz, że to bełkot. Zgadza się? Ano zgadza.
Nie mogę się więc nadziwić wszystkim, którzy z taką łatwością mówią oo Inland Empire - bełkot, bezsensowny film.

I stąd to porównanie do matematyki. Na pewnym poziomie zaawansowania i złożoności tematu - każdy z nas niebyłby w stanie ocenić czy dana praca matematyczna jest błyskotliwa i jak najbardziej poprawna od bełkotu i kompletnej bzdury.

addam23

Umiejętnie posługujesz się sztuką dyskusji, ale to nie pomaga argumentom.

Widzisz, słowo "bełkot" jest bezzasadne gdy obcujemy z czymś, co posiada wewnętrzną logikę. Matematyka ją posiada, tak jak większość filmów. Po to je wymyślono - by opowiadały historie. Nie ważne jakie. IE nie ma historii. To zlepek abstraktów, możliwy tylko do oceny z punktu widzenia estetyki. Tak jak muzyka, której przykładem wyprowadziłeś na manowce poprzednich rozmówców.
Muzyka to z definicji abstrakt, film - nie. Obie te dziedziny służą innym potrzebom.

Zatem, rozumiem, że ten film może się podobać. Bardzo dobrze. Ale nie ma fabuły, nic nie przekazuje. Nie doszukuj się, nie znajdziesz ich tam. Możesz sam sobie dopisać sens, ale to nie zmienia faktu, że de facto tam go nie ma.

ocenił(a) film na 4
Gwizdon

"Po to je wymyślono - by opowiadały historie. "

I tu się nie zgadzamy. Dlaczego niby robić takie przyporządkowania? Co ma robić film, a czego nie ma robić? Nie widzę w tym sensu.

Film ma się podobać. Tyle.

"Muzyka to z definicji abstrakt, film - nie. Obie te dziedziny służą innym potrzebom. "
Ano z tym również się nie zgadzam.
Większość moich ulubionych filmów daje mi doznania właśnie muzyczne.
Co do muzyki - czyż nie ma takich której słucha się w zasadzie jedynie dla tekstów w jakiejś tam znośnej oprawie?

Obie dziedziny służą takim samym potrzebom - mają się podobać.


"Ale nie ma fabuły, nic nie przekazuje. Nie doszukuj się, nie znajdziesz ich tam. Możesz sam sobie dopisać sens, ale to nie zmienia faktu, że de facto tam go nie ma."

No ok - możliwe że sensu tam brak. Dla mnie nie ma to zupełnie żadnego znaczenia.

Skąd jedynie ta pewność, że nie ma fabuły, nic nie przekazuje. Dlaczego z taką stanowczością brak sensu nazywasz faktem? (nie twierdze że nie ma ku temu bardzo mocnych przesłanek :) )

Powtarzam - w takim np "Mulholland Drive" czy "Lost Highway" (trzymając się reżysera) - nie mało znajduje się ludzi, którzy twierdzą, że te filmy nie mają w sobie absolutnie żadnego sensu (a przecież ten pierwszy, najbardziej powierzchowny sens inni uważają za wręcz łopatologicznie przedstawiony i pokazany)

addam23

"I tu się nie zgadzamy. Dlaczego niby robić takie przyporządkowania? Co ma robić film, a czego nie ma robić? Nie widzę w tym sensu. "

To było proste stwierdzenie faktu, nie opinia. Filmy wymyślono by opowiadały historie, wystarczy spojrzeć na dzieje kinematografii. 99% filmów ma treść.

"Film ma się podobać. Tyle. "

Tak jest. A większość widzów chce, by mu coś opowiedziano. Nawet w surrealnej formie.
Abstrakcja może się podobać, ale, powtarzam, tylko w kategoriach estetycznych. Trudno ocenić fabułę, skoro nie istnieje, no nie?

"Obie dziedziny służą takim samym potrzebom - mają się podobać."

A czy to teraz nie Ty występujesz arbitralnie po co je wymyślono? Nie odmawiam tego prawa, ale założenia twórców tych mediów są nam znane - jaskiniowcy chcieli sobie umilić sobie zimowe wieczory, a bracia Lumiere dokumentować rzeczywistość.
A nawet zakładając, że ma się to podobać, to i tak, muzyka jest abstraktem do podobania, a film logiką do podobania. Takie były pierwotne ramy i większość twórców do dziś się ich trzyma(żeby nie powiedzieć - prawie wszyscy).

"Skąd jedynie ta pewność, że nie ma fabuły, nic nie przekazuje. Dlaczego z taką stanowczością brak sensu nazywasz faktem? (nie twierdze że nie ma ku temu bardzo mocnych przesłanek :) ) "

Zatem istnieje obiektywny sens tego filmu? Taki, jak chciał mu nadać reżyser?
Jeżeli tak, to powinien się zdecydować co chce tworzyć - abstrakcję czy surrealizm. Niestety, ale nie można robić filmu/książki/komiksu tylko dla siebie. Zakładam, że jesteś fanem tego reżysera, a jednak sam nie jesteś pewien co miał na myśli, prawda?

Ja jednak skłaniam się do opinii, pośrednio przez materiały prasowe, że Lynch naprawdę robił ten film na poczekaniu. Może poszczególne scenki mają jakiś tam sens, ale, przynajmniej ja, nie znalazłem w ich głębszej myśli poza próbę odczytania tego co się dzieje na ekranie.

ocenił(a) film na 4
Gwizdon

"To było proste stwierdzenie faktu, nie opinia. Filmy wymyślono by opowiadały historie, wystarczy spojrzeć na dzieje kinematografii. 99% filmów ma treść."
No ok, ale czy za tym twoim stwierdzeniem nie kryło się - i tak powinno pozostać?
Bo do śmiesznych rzeczy dojdziemy w taki sposób śledząc czemu pierwotnie miało służyć poszczególne wynalazki.

"Tak jest. A większość widzów chce, by mu coś opowiedziano. Nawet w surrealnej formie.
Abstrakcja może się podobać, ale, powtarzam, tylko w kategoriach estetycznych. Trudno ocenić fabułę, skoro nie istnieje, no nie? "

No i właśnie - dlaczego oceniając nie można nie oceniać fabuły? To wiąże się w oczywisty sposób z oczekiwaniem poszczególnych ludzi co do tego czym ma być film.
Ja nie mam takiego problemu bo ja nie stawiam żadnych takich warunków filmom.


"akie były pierwotne ramy i większość twórców do dziś się ich trzyma(żeby nie powiedzieć - prawie wszyscy)."
No ok - niech każdy się trzyma takich ram jakie mu się podobają - nic mi do tego. Nie jest to jednak nic obiektywnego i oczywistego ale dość umowne. Samo w sobie nie może być żadnym argumentem. Ot po prostu tak się złożyło, że takich ram ludzie się trzymają.


"Zatem istnieje obiektywny sens tego filmu?"
I dowodem twoim zdaniem wystarczającym jest to, że ty nie widzisz w tym filmie sensu?
Tak jak pisałem już 100 razy - to samo wielu ludzi (jakże mylnie!) myśli o Mulholland Drive. Swoją stanowczością w twierdzeniu głupot jednak się strasznie kompromitują.

Ja jak nie widzę w filmie sensu to zazwyczaj stwierdzam, że film głupi, albo ja jestem za głupi żeby go zrozumieć.

"Taki, jak chciał mu nadać reżyser?
Jeżeli tak, to powinien się zdecydować co chce tworzyć - abstrakcję czy surrealizm. Niestety, ale nie można robić filmu/książki/komiksu tylko dla siebie. Zakładam, że jesteś fanem tego reżysera, a jednak sam nie jesteś pewien co miał na myśli, prawda?"

1 - nie uważam że powinien na coś się decydować. Niech robi co mu w duszy gra. Tylko wtedy może wyjść komuś coś nowatorskiego i oryginalnego.
2 - Można robić książki tylko dla siebie. Dlaczego nie? Że co, że mi się wtedy nie spodoba? A co to reżyser ma obowiązek zrobić mi dobrze?
Filmy których nie rozumiem podobają mi się rzadko, ale mimo wszystko - zdarza się i tak.

"Zakładam, że jesteś fanem tego reżysera, a jednak sam nie jesteś pewien co miał na myśli, prawda?"
Ale czy to jest dowód że film nie ma sensu? To co najwyżej miała by być przesłanka.
Poza tym - film nie jest z całą pewnością pozbawiony sensu całkowicie.

"Ja jednak skłaniam się do opinii, pośrednio przez materiały prasowe, że Lynch naprawdę robił ten film na poczekaniu. Może poszczególne scenki mają jakiś tam sens, ale, przynajmniej ja, nie znalazłem w ich głębszej myśli poza próbę odczytania tego co się dzieje na ekranie."

W filmach Lyncha nigdy nie ma głębszych myśli. W ogóle na moje oko, jak go znam z jakiś wywiadów itp - w myśleniu to on nie jest za dobry. Facet jest postrzelony, myśli w pokrętny i nieziemski sposób. Ma wielką wyobraźnię i umiejętność przelewania swych wizji na ekran. W tym jest dobry (choć zwykłe, tradycyjne filmy również robi bardzo dobrze, co nie raz udowadniał).

Właśnie często słyszę takie zdanie, ze lynch sam stwierdził, że Inland Empire sam nie rozumie, a scenariusz pisał zawsze dzień przed kręceniem sceny.
Otóż - w innych wywiadach stwierdził że absurdem jest stwierdzenie, że on sam mógłby nie wiedzieć o czym jest sam film, a scenariusz powstawał równolegle z kręceniem filmu, ale pierwotna podstawowa koncepcja była w całości w jego głowem już wcześniej.
Dlaczego więc na poczekaniu pisał scenariusz? Bo chciał w 100% dać się ponieść wyobraźni i intuicji.
Zawsze tak tworzył filmy - daje się ponieść wyobraźni, wpada kolejno na różne, oderwane od siebie pomysły i z biegiem czasu i ich narastania wszystko łączy się w spójną całość.
Tutaj słabo się wszystko łączy bo i właśnie nie było tego ostatniego spojrzenia na cały scenariusz i "wygładzenia" go.
Wyszło straszne dziwadło, bardzo niespójne i bardzo nierówne.
Sam Lynch radzi - nie zastanawiać się i nie głowić nad sensem filmu w kinie, ale spróbować dać się ponieść filmowi.

Co do sensu - nie jest prawdą, że ogólnie ta historia nie ma sensu. Tu mamy moim zdaniem do czynienia ze w 100% spójną historią (pierwotny koncept) strasznie zaszumiona i znieksztalcona przez rozmaite jego pomysly i wybryki wyobraźni.

addam23

"No ok, ale czy za tym twoim stwierdzeniem nie kryło się - i tak powinno pozostać?
Bo do śmiesznych rzeczy dojdziemy w taki sposób śledząc czemu pierwotnie miało służyć poszczególne wynalazki. "

Raczej "tak jest i tak będzie, bo tego chcą widzowie". Nawet wielu fanów Lyncha wysiadło przy takim abstrakcyjnym ekstremum, jakim jest IE.

"No i właśnie - dlaczego oceniając nie można nie oceniać fabuły? To wiąże się w oczywisty sposób z oczekiwaniem poszczególnych ludzi co do tego czym ma być film.
Ja nie mam takiego problemu bo ja nie stawiam żadnych takich warunków filmom. "

Surrealizm to nie abstrakcja, ma treść. Konkretną. Opierającą się na wewnętrznej logice, ale jest. I co ważniejsze, nie zawiera wstawek abstrakcyjnych, czyli pozbawionych treści.

"No ok - niech każdy się trzyma takich ram jakie mu się podobają - nic mi do tego. Nie jest to jednak nic obiektywnego i oczywistego ale dość umowne. Samo w sobie nie może być żadnym argumentem. Ot po prostu tak się złożyło, że takich ram ludzie się trzymają."

To nie przypadek, to najbliższy ludziom środek ekspresji. Abstrakt jest kompletnie nie zakorzeniony w naszej rzeczywistość, jest obcy, spłaszczony względem rzeczywistości, bo nawet nie tworzy własnej.

"I dowodem twoim zdaniem wystarczającym jest to, że ty nie widzisz w tym filmie sensu?
Tak jak pisałem już 100 razy - to samo wielu ludzi (jakże mylnie!) myśli o Mulholland Drive. Swoją stanowczością w twierdzeniu głupot jednak się strasznie kompromitują. "

Nie tylko ja.

Ale, skoro się mylę - to konkretnie, kawa na ławę - co nam chciał przekazać Lynch?

"1 - nie uważam że powinien na coś się decydować. Niech robi co mu w duszy gra. Tylko wtedy może wyjść komuś coś nowatorskiego i oryginalnego.
2 - Można robić książki tylko dla siebie. Dlaczego nie? Że co, że mi się wtedy nie spodoba? A co to reżyser ma obowiązek zrobić mi dobrze?
Filmy których nie rozumiem podobają mi się rzadko, ale mimo wszystko - zdarza się i tak."

Lynchowi gra dużo i bez sensu. Niech ma szacunek do ludzi, którzy to finansują. Gdyby nie jego nazwisko, ten film by się nie sprzedał, a krytycy zakopaliby go w niepamięci.
Filmy robi się dla ludzi! Nie trzeba bawić mas, ale niech stworzy film, który będzie czymś więcej niż fanaberią. Bo jest to bardzo małostkowe. Tworzy coś, co naprawdę się podoba nielicznym i to głównie z powodu hasła "Lynch". A skoro tak jest, to niech tworzy krótkometrażówki, mniejszym nakładem, kampanią reklamową, która wmawia ludziom geniusz tego filmu. A jakie filmy są zatem genialne? Niestety, ale takie które można odnieść do własnego życia. Bo to, co nas otacza, jest ważniejsze od nic nie znaczących abstraktów wdrukowanych przez kulturę.

"W filmach Lyncha nigdy nie ma głębszych myśli. W ogóle na moje oko, jak go znam z jakiś wywiadów itp - w myśleniu to on nie jest za dobry. Facet jest postrzelony, myśli w pokrętny i nieziemski sposób. Ma wielką wyobraźnię i umiejętność przelewania swych wizji na ekran. W tym jest dobry (choć zwykłe, tradycyjne filmy również robi bardzo dobrze, co nie raz udowadniał)."

Bo to film czysto rozrywkowy, na swój sposób oczywiście. To wszystko co w nim zobaczyłem.

Widziałem jeden jego "normalny film" - "Diunę". Byłem bardzo zawiedziony, co prawda zawierał kilka interesujących scen, muzykę, scenografię i niektóre projekt kostiumów, ale przy tym akcja była prowadzona w stylu lat '60, bohaterowie bez psychologii, fatalne efekty specjalne(niestety, filmy S-F nie mogą wyglądać tandetnie) i te "słyszane myśli". Inaczej mówiąc, wyglądał tak, jakby powstał dwadzieścia lat wcześniej.

"Właśnie często słyszę takie zdanie, ze lynch sam stwierdził, że Inland Empire sam nie rozumie, a scenariusz pisał zawsze dzień przed kręceniem sceny.
Otóż - w innych wywiadach stwierdził że absurdem jest stwierdzenie, że on sam mógłby nie wiedzieć o czym jest sam film, a scenariusz powstawał równolegle z kręceniem filmu, ale pierwotna podstawowa koncepcja była w całości w jego głowem już wcześniej.
Dlaczego więc na poczekaniu pisał scenariusz? Bo chciał w 100% dać się ponieść wyobraźni i intuicji.
Zawsze tak tworzył filmy - daje się ponieść wyobraźni, wpada kolejno na różne, oderwane od siebie pomysły i z biegiem czasu i ich narastania wszystko łączy się w spójną całość.
Tutaj słabo się wszystko łączy bo i właśnie nie było tego ostatniego spojrzenia na cały scenariusz i "wygładzenia" go.
Wyszło straszne dziwadło, bardzo niespójne i bardzo nierówne.
Sam Lynch radzi - nie zastanawiać się i nie głowić nad sensem filmu w kinie, ale spróbować dać się ponieść filmowi."

No właśnie nie mogę co jest...nudny. Gdyby trwał z godzinę, proszę bardzo, droga wolna. Nawet by mi się podobało, bo lubię takie rzeczy. Ale trzy godziny? Nie, dziękuję. Ileż można tłuc abstrakt? Nie da się na nim jechać za długo, nie nudząc widza.

ocenił(a) film na 4
Gwizdon

"Surrealizm to nie abstrakcja, ma treść. Konkretną. Opierającą się na wewnętrznej logice, ale jest. I co ważniejsze, nie zawiera wstawek abstrakcyjnych, czyli pozbawionych treści. "

Gatunki, gatunki. Przydają się w praktyce jedynie przy układaniu filmów na półce sklepowej.


"To nie przypadek, to najbliższy ludziom środek ekspresji. Abstrakt jest kompletnie nie zakorzeniony w naszej rzeczywistość, jest obcy, spłaszczony względem rzeczywistości, bo nawet nie tworzy własnej."
Tak. Racja. Tak jest. Jednak to jedynie wyjaśnia dlaczego ludzie coś cenią, a nie to, że robią to słusznie.

O co chodzi - stwierdzenie: "wadą tego filmu jest to, że nie ma on fabuły mającej ręce i nogi". Jest wadą tylko jeśli postawi się wstępne założenie, że film coś takiego powinien posiadać. Gdy takiego warunku się nie postawi - wadą nie być nie musi.
Nie jest to więc jakaś obiektywna, oczywista wada (mimo że zgodna z oczekiwaniami większości widzów).

Nie mówię jednak, że nie można wymieniać coś takiego jako wady. Należy jednak gdzieś tam mieć świadomość, że jest to wadą jedynie dla tych, którzy taki warunek filmom stawiają.


"Nie tylko ja.

Ale, skoro się mylę - to konkretnie, kawa na ławę - co nam chciał przekazać Lynch? "

Nie łapiesz? Moje czy twoje zdanie nie jest dowodem. Zdanie jeszcze 20 innych ludzi również nim nie będzie.
Po prostu - jak ja, ty i 100 naszych znajomych nie widzimy w czymś sensu to nie znaczy, że faktem jest, że go tam nie ma.


"Lynchowi gra dużo i bez sensu. Niech ma szacunek do ludzi, którzy to finansują. Gdyby nie jego nazwisko, ten film by się nie sprzedał, a krytycy zakopaliby go w niepamięci.
Filmy robi się dla ludzi! Nie trzeba bawić mas, ale niech stworzy film, który będzie czymś więcej niż fanaberią. Bo jest to bardzo małostkowe. Tworzy coś, co naprawdę się podoba nielicznym i to głównie z powodu hasła "Lynch". A skoro tak jest, to niech tworzy krótkometrażówki, mniejszym nakładem, kampanią reklamową, która wmawia ludziom geniusz tego filmu. A jakie filmy są zatem genialne? Niestety, ale takie które można odnieść do własnego życia. Bo to, co nas otacza, jest ważniejsze od nic nie znaczących abstraktów wdrukowanych przez kulturę. "

Ale Lynch niech robi to na co ma ochotę. Jego sprawa, jego problem, jego szczęście i zmartwienie.
Nie do wyobrażenia jest dla mnie - pretensję do kogoś, że śmiał zrobić coś co mi się nie spodobało.
Czy szkoda sponsorów? Ryzyko zawodowe. Nie szkoda.

"Widziałem jeden jego "normalny film" - "Diunę". Byłem bardzo zawiedziony, co prawda zawierał kilka interesujących scen, muzykę, scenografię i niektóre projekt kostiumów, ale przy tym akcja była prowadzona w stylu lat '60, bohaterowie bez psychologii, fatalne efekty specjalne(niestety, filmy S-F nie mogą wyglądać tandetnie) i te "słyszane myśli". Inaczej mówiąc, wyglądał tak, jakby powstał dwadzieścia lat wcześniej. "

"Diuna" to bardzo słaby film. Zdecydowanie najgorszy z tego co wyprodukował.
Dobre i normalne to "Człowiek słoń" i np "Prosta historia".


"No właśnie nie mogę co jest...nudny. Gdyby trwał z godzinę, proszę bardzo, droga wolna. Nawet by mi się podobało, bo lubię takie rzeczy. Ale trzy godziny? Nie, dziękuję. Ileż można tłuc abstrakt? Nie da się na nim jechać za długo, nie nudząc widza."

A co ty na to jeśli ci powiem, że oglądałem ten film trzy razy w ciągu 24 godzin? I za każdym razem bawiłem się lepiej.

Film ten widziałem 5 razy.
Pierwszy raz jakieś 3 lata temu - niezbyt mi się spodobał.
1.5 roku temu - 3 razy w ciągu jednego dnia - spodobał mi się.
Kilka miesięcy temu - również mi się podobał.

Oceny wystawiałem mu rozmaite. Od 6/10 do 9/10. Obecnie ocenione mam go na 8/10 (zaznacze jeszcze, że w moim systemie oceniania mam całkiem odrębną ocenę 8+, więc obecnie uważam że są przynajmniej 3 klasy filmów lepszych)

addam23

"Gatunki, gatunki. Przydają się w praktyce jedynie przy układaniu filmów na półce sklepowej. "

No tak, definicje to przecież przeżytek. Wyrzućmy słowniki i leksykony! Nadeszły nowe czasy!

"O co chodzi - stwierdzenie: "wadą tego filmu jest to, że nie ma on fabuły mającej ręce i nogi". Jest wadą tylko jeśli postawi się wstępne założenie, że film coś takiego powinien posiadać. Gdy takiego warunku się nie postawi - wadą nie być nie musi.
Nie jest to więc jakaś obiektywna, oczywista wada (mimo że zgodna z oczekiwaniami większości widzów).

Nie mówię jednak, że nie można wymieniać coś takiego jako wady. Należy jednak gdzieś tam mieć świadomość, że jest to wadą jedynie dla tych, którzy taki warunek filmom stawiają. "

Np. ktoś, kto nie ma czasu siedzieć trzy godziny nad pozbawionym treści bełkotem. Myślę, że jest wielu takich ludzi, również inteligentnych i o otwartych umysłach. Przed założenia co do obiektu są naturalną cech ludzkiego myślenia.

Ale poważnie - nie można wychodzić z założenia, że skoro ten film jest inny, nie może być oceniany takimi kryteriami. Sam pisałeś, że film ma się podobać. Zatem stwierdzam fakt - ten film się nie podoba. Większość, z tych określających go mianem "genialnego", posługuje się nim jako narzędziem do oddzielenia się od "plebsu". "Jestem wysublimowany i nie jak ten plebs!", wot, tajemnica abstrakcyjnych filmów Lyncha.

"Ale Lynch niech robi to na co ma ochotę. Jego sprawa, jego problem, jego szczęście i zmartwienie.
Nie do wyobrażenia jest dla mnie - pretensję do kogoś, że śmiał zrobić coś co mi się nie spodobało.
Czy szkoda sponsorów? Ryzyko zawodowe. Nie szkoda."

Tu nie chodzi o mnie, czy jakieś jednostki. On tworzy dla siebie, filmy są afirmacją jego osobowości, sublimacją potrzeby uznania.

Czy szkoda policjantów, kiedy giną? Ryzyko zawodowe. Nie szkoda

""Diuna" to bardzo słaby film. Zdecydowanie najgorszy z tego co wyprodukował.
Dobre i normalne to "Człowiek słoń" i np "Prosta historia". "

To były inne filmy, inny Lynch. To były dobre filmy, nie estetyczny onanizm.

"A co ty na to jeśli ci powiem, że oglądałem ten film trzy razy w ciągu 24 godzin? I za każdym razem bawiłem się lepiej."

Ok. Ale ilu takich byś znalazł? Niewielu. Wadą tego filmu, że jest dla tak nielicznej grupy, że niemalże dla nikogo. I to jest jego główna wada.
Wiadomo, że nie powinno się robić filmów dla "wszystkich" w czym celuje ostatnio Hollywood. Ale nie można przeginać w drugą stronę.

ocenił(a) film na 4
Gwizdon

"No tak, definicje to przecież przeżytek. Wyrzućmy słowniki i leksykony! Nadeszły nowe czasy! "

Nie, nie. To nie tak. Po prostu trzeba sobie zdawać sprawę z pewnych ograniczeń.
To definicje gatunków rozpaczliwie próbują opisać rzeczywistość z raczej niezbyt dobrym skutkiem, a nie rzeczywistość dopasowuje się do światłego podziału na gatunki.



"Np. ktoś, kto nie ma czasu siedzieć trzy godziny nad pozbawionym treści bełkotem. Myślę, że jest wielu takich ludzi, również inteligentnych i o otwartych umysłach. Przed założenia co do obiektu są naturalną cech ludzkiego myślenia."
Pewnie, że nie. Dlaczego coś ma się wszystkim podobać? Jak z muzyką, jak z muzyką.


"Ale poważnie - nie można wychodzić z założenia, że skoro ten film jest inny, nie może być oceniany takimi kryteriami. Sam pisałeś, że film ma się podobać. Zatem stwierdzam fakt - ten film się nie podoba. Większość, z tych określających go mianem "genialnego", posługuje się nim jako narzędziem do oddzielenia się od "plebsu". "Jestem wysublimowany i nie jak ten plebs!", wot, tajemnica abstrakcyjnych filmów Lyncha."
Ja strasznie nie lubie snobizmu. Nie wstydzę się powiedzieć, że np niektóre filmy Felliniego uwielbiam, a niektóre uważam za nieziemskie nudziarstwa.
Na pewnym również bardzo mocno abstrakcyjnym filmie, bardzo skądinąd cenionym - zasypiałem momentalnie. Miałem do niego 5 podejść i 4 razy zasypiałem (a zawsze oglądałem od momentu zaśnięcia).
Z filmów Lyncha - bardzo niepodobał mi się, poza Diuną już wspomnianą - "Dzikość serca".
Z Tarkowskiego którego filmy bardzo cenię - na jednym zawszse zasypiam jak suseł (Andriej Rublow).
Nudzą mnie również np filmy Antonioniego.

Lynch to jest Lynch. Nigdy nie mówi nic specjalnie mądrego, ale - "Mulholland Drive" to dla mnie niemal ideał filmu. Idealnie obrazuje on mój gust filmowy. "Eraserhead" - cenię jeszcze bardziej, bo żaden inny film tak mocno emocjonalnie na mnie nie działa. Po pierwszym obejrzeniu kilka tygodni nie mogłem o niczym innym myśleć.

Nie odbieram ci prawa do nielubienia tego filmu. Szczerze mówiąc - uważam ten film za nieudany (mimo że potrafię w nim odnaleźć coś co przykuwa mnie do ekranu)

W czym więc problem? Zwracam jedynie uwagę, że to co wydaje mi się, ze uważasz za oczywiste i pożądane przez wszystkich cechy filmu wcale nimi być nie muszą.


"Tu nie chodzi o mnie, czy jakieś jednostki. On tworzy dla siebie, filmy są afirmacją jego osobowości, sublimacją potrzeby uznania."
Nie wiem, możliwe. Szczerze mówiąc - mało mnie Lynch jako osoba interesuje.
Cytat z mojego ulubionego pisarza: "Po to jest tekst, żeby go samodzielnie rozwiązywać – autor to okoliczność przygodna, niekonieczna. "



"Czy szkoda policjantów, kiedy giną? Ryzyko zawodowe. Nie szkoda "
Na pewno mniej szkoda niż śmierć zwykłego człowieka z rąk bandziora zamordowanego. Ale również szkoda.
No również tam trochę szkoda facetów, którzy w interesach złą decyzje podjęli, ale bez przesady. Limit współczucia nie jest niewyczerpany i bardziej go oszczędzam na rzeczy poważniejsze.


"To były inne filmy, inny Lynch. To były dobre filmy, nie estetyczny onanizm. "
Na właśnie - normalne. O to mi chodziło. Takie też potrafi tworzyć i całkiem nieźle mu to wychodzi.
A dlaczego od razu onanizm. Po prostu coś innego. Po co zaraz tam onanizmy przywoływać.


"Ok. Ale ilu takich byś znalazł? Niewielu. Wadą tego filmu, że jest dla tak nielicznej grupy, że niemalże dla nikogo. I to jest jego główna wada.
Wiadomo, że nie powinno się robić filmów dla "wszystkich" w czym celuje ostatnio Hollywood. Ale nie można przeginać w drugą stronę."

Powtarzam - nie potrafię mieć pretensji do reżysera za to, że nie zrobił filmu takiego, który mi by się spodobał.

addam23

"Nie, nie. To nie tak. Po prostu trzeba sobie zdawać sprawę z pewnych ograniczeń.
To definicje gatunków rozpaczliwie próbują opisać rzeczywistość z raczej niezbyt dobrym skutkiem, a nie rzeczywistość dopasowuje się do światłego podziału na gatunki. "

Bezmyślne zamykanie w kategoriach jest złe, ale musimy pamiętać, że tworzymy definicje, by lepiej opisywać świat. Np. przyjęcie wspólnych definicji jest niezbędne do spójnej i sensownej dyskusji.

"Pewnie, że nie. Dlaczego coś ma się wszystkim podobać? Jak z muzyką, jak z muzyką."

Prawda to, ale ten film jest wyjątkowo tylko dla nielicznych. Baaardzo nielicznych. A w końcu pojęcie dobrego smaku kształtuje jakaś większość, albo chociaż "elity". A z tego co wiem, to obie te grupy są niekontent z tego filmu.

"Ja strasznie nie lubie snobizmu. Nie wstydzę się powiedzieć, że np niektóre filmy Felliniego uwielbiam, a niektóre uważam za nieziemskie nudziarstwa.
Na pewnym również bardzo mocno abstrakcyjnym filmie, bardzo skądinąd cenionym - zasypiałem momentalnie. Miałem do niego 5 podejść i 4 razy zasypiałem (a zawsze oglądałem od momentu zaśnięcia).
Z filmów Lyncha - bardzo niepodobał mi się, poza Diuną już wspomnianą - "Dzikość serca".
Z Tarkowskiego którego filmy bardzo cenię - na jednym zawszse zasypiam jak suseł (Andriej Rublow).
Nudzą mnie również np filmy Antonioniego. "

Mam wrażenie, że to właśnie dla snobów został nakręcony ten film. Nie obraź się, ale przez cały czas nie mogłem pozbyć się tego uczucia. Może to właśnie to mnie najbardziej drażniło, a ni abstrakcyjna konwencja.

"W czym więc problem? Zwracam jedynie uwagę, że to co wydaje mi się, ze uważasz za oczywiste i pożądane przez wszystkich cechy filmu wcale nimi być nie muszą. "

Ja wiem, że gusta są różne. Ja również lubię takie filmy. Lecz nie tym razem, film ten zabił kompletny brak szczerości i radości tworzenia. <<Eraserhead>> miał duszę. Dlatego się tak spodobał. "IE" niestety, ale duszy nie ma, dlatego tak źle oceniam ten film(i nie tylko ja).

"Nie wiem, możliwe. Szczerze mówiąc - mało mnie Lynch jako osoba interesuje.
Cytat z mojego ulubionego pisarza: "Po to jest tekst, żeby go samodzielnie rozwiązywać – autor to okoliczność przygodna, niekonieczna."

Ciebie może nie, ale jego samego - jak najbardziej. Akt tworzenia i obcowania z gotowym dziełem jest ważniejszy dla niego od czegokolwiek innego(tak mi się przynajmniej wydaje). Jakkolwiek poprzednie jeszcze potrafił zachować dystans, to nie tym razem.

"Na pewno mniej szkoda niż śmierć zwykłego człowieka z rąk bandziora zamordowanego. Ale również szkoda.
No również tam trochę szkoda facetów, którzy w interesach złą decyzje podjęli, ale bez przesady. Limit współczucia nie jest niewyczerpany i bardziej go oszczędzam na rzeczy poważniejsze. "

Każe życie jest ważne, bez znaczenia na ryzyko zawodowe, czy też nie.
Strata przez kogoś pieniędzy może budzi mniejsze współczucie, ale jednak jest trochę smutna. Zwłaszcza, że chcieli stworzyć film artystyczny.

"Na właśnie - normalne. O to mi chodziło. Takie też potrafi tworzyć i całkiem nieźle mu to wychodzi.
A dlaczego od razu onanizm. Po prostu coś innego. Po co zaraz tam onanizmy przywoływać. "

Onanizm jako samozadowalanie. Reżyser zadowala się(artystycznie) poprzez "rozbuchaną" estetykę, skupiając wszelkie siły na niej.
Dla przykładu, czytanie "W poszukiwaniu straconego czasu" jest onanizmem intelektualnym.

"
Powtarzam - nie potrafię mieć pretensji do reżysera za to, że nie zrobił filmu takiego, który mi by się spodobał. "

Trzeba, trzeba, w końcu ktoś za to płaci. "Pies Andaluzyjski" był robiony własnym sumptem i w tym wypadku nie można mieć zarzutów do twórców, nawet jak film się nie spodobał.

ocenił(a) film na 4
Gwizdon

"Bezmyślne zamykanie w kategoriach jest złe, ale musimy pamiętać, że tworzymy definicje, by lepiej opisywać świat. Np. przyjęcie wspólnych definicji jest niezbędne do spójnej i sensownej dyskusji. "

Tak, tworzymy definicje żeby lepiej opisywać świat (w ogóle opisywać), ale jeśli dany przykład ze świata nie pasuje do definicji to nie jest to tego czegoś wadą.
Jest pojęcie A i pojęcie B. Coś spełnia połowę cech pojęcia A i połowę B (ale nie nie pasuje do żadnego z nich).
I co z tego? Nic. Widać jedynie, że brak jeszcze kolejnych definicji, albo stare są ułomne mocno.

"IE" nie spełnia, łączy i miesza cechy różnych gatunków. Nie pasuje nawet do pewnych cech samego "filmu" i cóż z tego? To przecież nie może być uznane za wadę.

"Prawda to, ale ten film jest wyjątkowo tylko dla nielicznych. Baaardzo nielicznych. A w końcu pojęcie dobrego smaku kształtuje jakaś większość, albo chociaż "elity". A z tego co wiem, to obie te grupy są niekontent z tego filmu. "

Większość lubi smak jajek na miękko. Nie sprawia to jednak, że mnie mniej mdli po ich zjedzeniu :)
Słowacki wielkim poetą był i basta, ale z drugiej strony - jak zachwyca jak nie zachwyca?


"Mam wrażenie, że to właśnie dla snobów został nakręcony ten film. Nie obraź się, ale przez cały czas nie mogłem pozbyć się tego uczucia. Może to właśnie to mnie najbardziej drażniło, a ni abstrakcyjna konwencja. "

Jak ja mam takie wrażenie podczas oglądania filmu, to też końcowa ocena zazwyczaj mocno przez to cierpi.


"Ja wiem, że gusta są różne. Ja również lubię takie filmy. Lecz nie tym razem, film ten zabił kompletny brak szczerości i radości tworzenia. <<Eraserhead>> miał duszę. Dlatego się tak spodobał. "IE" niestety, ale duszy nie ma, dlatego tak źle oceniam ten film(i nie tylko ja). "

I wcale się nie dziwie. Też przecież początkowo nisko go oceniałem.
Tak, ten film z pewnością nie ma duszy.

"Każe życie jest ważne, bez znaczenia na ryzyko zawodowe, czy też nie.
Strata przez kogoś pieniędzy może budzi mniejsze współczucie, ale jednak jest trochę smutna. Zwłaszcza, że chcieli stworzyć film artystyczny. "
Każde życie jest ważne, ale mimo wszystko nieporównywalnie mniej smucą mnie czyjeś niepowodzenie, tragedia, nieszczęście - jeśli wcześniej zrozumiał i zaakceptował ryzyko.
Żołnierz zawodowy, policjant, przedsiębiorca, gracz pokera, gracz lotto - każdy z nich oszacował sobie szanse zwycięstwa, ryzyko porażki i ewentualne konsekwencje jednego i drugiego.

Jeśli 2 ludzi zagrało by w grę: rzucimy monetą. Jak wypadnie orzeł, to ty mi dajesz wszystkie twoje oszczędności i dobra (łącznie z ubraniem), jak reszka - na odwrót.
Nie mam zbyt dużo współczucia dla przegranego. Podjął decyzję. Szanuje to. 50% szans na porażkę, przegrał. Sam się na to zgodził.

Analogicznie sprawa się ma z ludźmi, którzy wyłożyli kasę na film artystyczny i liczyli, że na tym zarobią (czy nawet - w ogóle na jakikolwiek film).


"Onanizm jako samozadowalanie. Reżyser zadowala się(artystycznie) poprzez "rozbuchaną" estetykę, skupiając wszelkie siły na niej.
Dla przykładu, czytanie "W poszukiwaniu straconego czasu" jest onanizmem intelektualnym. "

A jak ktoś lubi robić filmy całkowicie zwyczajne, wręcz - sztampowe i schematyczne. Czerpie z tego niebywałą radość. Też się samozadowala.
Nie widzę w tym nic złego. No oczywiście jeśli używać onanizm bez pejoratywnego znaczenia - to ok. Można więc powiedzieć, że staram się onanizować tak często jak tylko mogę :)

Co do Prousta - ja tam się cieszę, że chłop się dobrze bawił :)



"Trzeba, trzeba, w końcu ktoś za to płaci. "Pies Andaluzyjski" był robiony własnym sumptem i w tym wypadku nie można mieć zarzutów do twórców, nawet jak film się nie spodobał. "

Zaraz zaraz.
(1) Płaci - jako producent, czy (2)płaci - jako widz za bilet, czy płyte?

1 - Nie jestem producentem, a więc pretensji nie mam żadnych. Jeśli Lynch nie złamał warunków umowy (pisemnej, czy choćby ustnej) - nie wiem o co mieć tu pretensję?
Prawdopodobnie Lynch miał zrobić to co mu w duszy gra (tak jak to robił poprzednio zapewne). Za to czy to się komuś spodoba - nie odpowiada. No chyba, że obiecywał, że film przyciągnie tłumy (lub tłumiki). Nic mi jednak o tym nie wiadomo.

2 - jak w restauracji zamawiam danie, którego nigdy nie jadłem - nie mam do nikogo pretensji jeśli mi nie smakuje.

addam23

"Tak, tworzymy definicje żeby lepiej opisywać świat (w ogóle opisywać), ale jeśli dany przykład ze świata nie pasuje do definicji to nie jest to tego czegoś wadą.
Jest pojęcie A i pojęcie B. Coś spełnia połowę cech pojęcia A i połowę B (ale nie nie pasuje do żadnego z nich).
I co z tego? Nic. Widać jedynie, że brak jeszcze kolejnych definicji, albo stare są ułomne mocno. "

Jeżeli definicje nie spełniają swojej roli, tworzy się nowe. Tak działa język.

Poza tym, zacząłeś od tego, jakoby to definicje gatunkowe wymuszały taki a nie inny rozwój kina. Nie, one tylko opisały ludzkie myślenie.



""IE" nie spełnia, łączy i miesza cechy różnych gatunków. Nie pasuje nawet do pewnych cech samego "filmu" i cóż z tego? To przecież nie może być uznane za wadę. "

Stolarz: "Ten stół nie ma cech stołu, stworzyłem stół, nie będący stołem. Właściwie to nie jest stół, nie ma nawet nóg!"

Nawiasem mówiąc, "film nie będący filmem" spełnia w pełni definicję bełkotu.

"Większość lubi smak jajek na miękko. Nie sprawia to jednak, że mnie mniej mdli po ich zjedzeniu :)
Słowacki wielkim poetą był i basta, ale z drugiej strony - jak zachwyca jak nie zachwyca? "

Nie wszystkie punkty widzenia są jednakowo zasadne. Relatywizm postmodernizmu znosi sam postmodernizm, wiec, z logicznego punktu widzenia, jest sprzeczny, zatem niemożliwy.

"Każde życie jest ważne, ale mimo wszystko nieporównywalnie mniej smucą mnie czyjeś niepowodzenie, tragedia, nieszczęście - jeśli wcześniej zrozumiał i zaakceptował ryzyko.
Żołnierz zawodowy, policjant, przedsiębiorca, gracz pokera, gracz lotto - każdy z nich oszacował sobie szanse zwycięstwa, ryzyko porażki i ewentualne konsekwencje jednego i drugiego. "

Czy aby na pewno? Czy aby na pewno zadają sobie trud zastanawiania?

"A jak ktoś lubi robić filmy całkowicie zwyczajne, wręcz - sztampowe i schematyczne. Czerpie z tego niebywałą radość. Też się samozadowala. "

Tak

"Nie widzę w tym nic złego. No oczywiście jeśli używać onanizm bez pejoratywnego znaczenia - to ok. Można więc powiedzieć, że staram się onanizować tak często jak tylko mogę :) "

Dla każdego coś miłego :)

"1 - Nie jestem producentem, a więc pretensji nie mam żadnych. Jeśli Lynch nie złamał warunków umowy (pisemnej, czy choćby ustnej) - nie wiem o co mieć tu pretensję?
Prawdopodobnie Lynch miał zrobić to co mu w duszy gra (tak jak to robił poprzednio zapewne). Za to czy to się komuś spodoba - nie odpowiada. No chyba, że obiecywał, że film przyciągnie tłumy (lub tłumiki). Nic mi jednak o tym nie wiadomo. "

Ale to świadczy o jego stosunku do cudzych pieniedzy, a o moim stosunku do Lyncha.

"2 - jak w restauracji zamawiam danie, którego nigdy nie jadłem - nie mam do nikogo pretensji jeśli mi nie smakuje. "

Ale jesteś zawiedziony, zwłąszcza, jeżeli polecił danie "Klub smakosza".

ocenił(a) film na 4
Gwizdon

"Poza tym, zacząłeś od tego, jakoby to definicje gatunkowe wymuszały taki a nie inny rozwój kina. Nie, one tylko opisały ludzkie myślenie. "

Nie, nic takiego nie chciałem powiedzieć. Zaczęło się od tego, że ty stwierdziłeś, że problem stanowi to, że ten film nie pasuje do definicji gatunków, oraz, że nie spełnia jakichś tam definicyjnych wymogów nakładanych na film.

"Stolarz: "Ten stół nie ma cech stołu, stworzyłem stół, nie będący stołem. Właściwie to nie jest stół, nie ma nawet nóg!"

Nawiasem mówiąc, "film nie będący filmem" spełnia w pełni definicję bełkotu. "
Nie ma ttak fajnie. Filmem są po prostu "poruszające się obrazki". To co ja sam nagram kamerą to też będzie film. I to jest definicja dobra, logiczna, namacalna i bezsporna. Problem stanowią te inne wydumane definicje, według których choćby film powinien mieć fabułę. To rodzi spory. Co więcej - to w ogóle jest niepotrzebne.
Bełkot również jest filmem.

"Czy aby na pewno? Czy aby na pewno zadają sobie trud zastanawiania? "
Co robią - myślę że wiedzą. Jak mocno się nad tym zastanawiają - to już inna kwestia.

"Ale to świadczy o jego stosunku do cudzych pieniedzy, a o moim stosunku do Lyncha. "
Jeśli był świadomy czy też nawet - zakładał, że film przyniesie straty, to tak. Nie mam podstaw jednak żeby tak zakładać.

"Ale jesteś zawiedziony, zwłąszcza, jeżeli polecił danie "Klub smakosza". "
Ale nie mam pretensji do nikogo. Mogę być zawiedziony, że nie kocha mnie miss polski, ale nie mam o to do niej pretensji.
Mogę mieć pretensję jeśli podejrzewam, że nie ktoś po prosty nie przyłożył się do roboty (i przypalił pieczeń, czy sypnęło mu się 3 razy za dużo soli).
W przypadku "IE" - nie mam podstaw żeby twierdzić, że Lynch po prostu nie przyłożył się odpowiednio do pracy.

Wad3r

Dno. Jeden z dwóch filmów mistrza, które uważam za beznadziejne (obok Dzikości Serca). Trochę mi się wydaje niewiarygodne, że twórca tak znakomitych filmów, jak "Eraserhead", "Lost H'y", "Blue Velvet", "Mulholland Drive", "Straight Story" etc. zniżył się do poziomu "mam nazwisko, nakręcę jakiś szit - po co się starać i tak się sprzeda, a "znawcy" sztuki będą jeszcze mówili, że świetne".

ocenił(a) film na 8
wolekk

ostrożnie z tym szitem, on nie musi się zniżać do poziomu "mam nazwisko, nakręcę jakiś szit", on jest na poziomie "mam nazwisko, wyczaruję kasę nic nie robiąc".

Uważam, że ten film trzeba czuć. On porusza taką strunę, gdzieś tam w środku, która wywołuje u mnie szeroki uśmiech. I nie wesoły. Jedną z lepszych rzeczy, gdy pierwszy raz widziałem w kinie, byli ludzie (ponad połowa sali) wychodzący w trakcie.
Ten film w najgorszym wypadku zasługuje na 5, a są w nim rzeczy które popychają mnie w stronę dziewiątki.

Ileż tu szczegółów! Uczta dla oka, w pewnym momencie tam jest taka lampa, która raz rzuca normalny cień, chwilę później rzuca cień, który jest niemożliwy pod względem padania światła. Mimo, że sporo w tym improwizacji, nie ma tu fabuły co wciąga jak bagno, to jest to dla mnie świetny film.

A szit to jest polska komedia romantyczna dla otyłych piećdziesięciolatek.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones