Czyli jak ja widzę Inland Empire.
To jest tak jak z małym dzieckiem które zrobiło pierwszą kupkę do nocnika i w swojej wesołej twórczości postanowiło rozmazać ją po ścianie. Przychodzi rodzic i pomimo, że ręce mu opadają, chce mu się ryczeć to jednak uśmiecha się, niemal nawet parska śmiechem i myśli sobie: "mamy w domu małego artystę". Zakasa więc rękawy, myje rączki dziecku, całuje go w czółko ...ah jeszcze wcześniej robi zdjęcie brzdącowi na tle "dzieła", tak ku pamięci :)
Zapytacie kto tutaj jest kim?... Otóż dziecko to Lynch, a ten rodzic to widz któremu IE się podobało. A kim jestem ja? ja jestem do cholery nianią której przypadło w zaszczycie szorowanie tego gówna ze ściany. Jest mi niedobrze, śmierdzi a robota musi być zrobiona. Nie jestem równie zachwycony i ubawiony jak "rodzić"... dziękuję :)