Trochę mi zajęło zabieranie się do tego filmu. Psychicznie przygotowywałem się ze dwa lata :]. Słowa: Łódź, polska obsada - podpowiadały mi jakiego filmu mam się spodziewać. Niestety nie pomyliłem się. To co u Lyncha lubię to intrygujący poczatek, niebanalne historie, pogranicze snu i jawy. Całość okraszona miłą dla oka wizualnością (przynajmiejn dla mojego). W "Inland.." niestety nie dostałem nic z tego. Film od prawie poczatku niezrozumiały, wpleciona w niego intryga jest krótka, słabo rozwinięta i zatraca się gdzieś odchodząc na dalsze plany. Zlepek kilku obrazów. Króliki, prostytutka, aktorka, cyganie, grill..... Dwie i pół godziny to zdecydowanie za dużo. Może dla Lyncha ma to jakis sens, także dla zagorzałych znawców, krytyków - ale dla nas maluczkich? Duży plus dla Laury Dern - dla niej wymęczyłem ten film. Gra zankomita. Reszta obsady poza małymi wyjątkami nie popisała się. Strasznie drażniły mnie w tym filmie polskie akcenty. Karolina Gruszka i Krzysztof Majchrzak - w moim odczuciu wepchnięci na siłę do filmu. Ich role wydawały mi się nienaturalne, źle i słabo zagrane. Jakby chciały powiedzieć "halo, jestem w filmie Davida Lyncha". Ogólnie reasumując - poczułem sie oszukany, Lynch może zrobić wszystko co chce z widzem. Nakręcić byle jaki obraz, bez polotu, pomysłu (scenariusza?), wstawić tam kilka znaczących nazwisk i voila - wielkie dzieło skończone. Niestety muszę przyznać, że kiedyś na pewno znów sięgnę po ten tytuł, z ciekawości, chęci zrozumienia i mojego głupiego samozaparcia....