Gdybym stanął w obronie filmu pewnie wyszedłbym na imbecyla. Cóż, może nim jestem. Fajnie, że odświeża się takie stare motywy fantastyki naukowej. A że producent zatrudnił złego scenarzystę - to już inna historia.
Mimo tego, że wszystkie zarzuty do filmu tu wysunięte są słuszne, ja obejrzałem film w przyjemnością. Może po prostu nie chciało mi się czepiać w ten piątkowy wieczór. A może mam sentyment do filmów, które próbują odkurzać J.Verne'a czy H.G.Wellsa.
Co może być ciekawego w wierceniu się przez ziemię? Chyba tylko kret to może wiedzieć. Pomysł nakręcenia takiego filmu w epoce Matrixa to chyba filmowe samobójstwo.
Film nie był taki zły. Nie pojawił się w głębi ziemi żaden Obcy - to wielki plus.
Najbardziej podobało mi zakończenie żywcem zarżnięte z Bonda, niestety bez tej kluczowej szczypty seksu.