(...) Eksplicytną nagość, "tuszowaną tylko" przez kapitalną oprawę audiowizualną, wielu uzna za pornografię sensu stricto. To oczywiście wierutna bzdura, a "We Are the Flesh" pozostaje dziełem stworzonym przy pełnym nasileniu artystycznej potencji. Jest to produkcja technicznie wspaniała. Cyrkulacje kamery pozwalają na kolonoskopijną kontrolę wydarzeń ekranowych, toczących się w cielesnych, jakby macicznych wnętrzach (które w pewnym momencie wypychają spomiędzy swych "warg" odrodzonego na nowo Mariano). Kolorowy dym podkreśla parną, niekiedy piekielną atmosferę planu. Poza usłaną organiczno-symbolicznymi metaforyzmami scenografią imponują też montaż dźwięku i obrazu. Bezdźwięczne i bezbarwne ujęcia ustępują miejsca krzykliwemu ekstrawertyzmowi, cięcia są ostre jak nóż, soundtrack bywa progresywny, ale też zaskakująco kurtuazyjny w doborze tonacji. Kulminacyjna scena dzikiej orgietki podana zostaje nam w zwolnionym tempie, przy akompaniamencie muzyki klasycznej. Rocha Minter to młody radykalista meksykańskiego kina.
Pełna recenzja na #hisnameisdeath.