Chwała Peterowi Geyerowi, że ocalił od zapomnienia ten kontrowersyjny, ale i zapomniany już występ Klausa Kinskiego. Co prawda praca Geyera ograniczyła się tutaj jedynie do odpowiedniego przemontowania gotowego i niezwykle skąpego materiału archiwalnego, ale dzięki jego staraniom otrzymujemy nie tylko fascynujący portret artysty, ale także zaskakująco bogaty obraz pewnej epoki. "Jezus Chrystus Zbawiciel" to dosłowny pojedynek Kinskiego z niemiecką publicznością, który odbył się podczas recytacji kontrowersyjnego monodramu aktora, w trakcie jednego z jego występów w roku 1971. W ten sposób dowiadujemy się dwóch rzeczy o obu stronach tego sporu - z jednej strony zostaje nam przybliżona filozofia pokolenia lat 70-tych, które na tle ówczesnych polityczno-społecznych przemian i wydarzeń, koncentrowało się na negowaniu jakichkolwiek autorytetów, odrzucaniu fałszywych proroków i demaskacji hipokryzji, (które to elementy publiczność znalazła w występie Kinskiego), z drugiej zaś zapis tego wydarzenia przedstawia nam postać samego Kinskiego lepiej niż pewnie zrobi to niejedna jego filmowa biografia. Obłęd, hipokryzja, narcyzm i przekonanie o własnej boskości - wszystko to wypływa z aktora podcza słownych i siłowych utarczek z prowokującą go widownią. Trudno o lepszy, żywszy i bardziej fascynujący portret powstały w oparciu o pozbawioną fabuły i reżyserii, czysto dokumentalną rejestrację zdarzeń.
Ten film jest gorzej niż beznadziejny, jest poza jakąkolwiek skalą. Nie da się go oglądac, czuje się jawnie okradziony przez kino. Jezus Chrystus Zbawiciel to wielkie fekalia wylewające się z ekranu. Ludzie którym ten film się podobał - leczcie się, bez żartów.