Zaskakująco dobrze (bo wojna, nawet w starożytnym kostiumie, to nie są moje klimaty) oglądało mi się ten film, a trafiłam na niego przypadkowo, gdy przeglądałam dorobek kompozytora genialnej muzyki do "Bleach", Yutaki Yamady i grupy One Ok Rock. Spójna fabuła, przepiękne zdjęcia z doskonale skadrowanymi ujęciami, świetna scenografia i epicka muzyka, w punkt trafione kreacje aktorskie - całość składa się na pasjonujące widowisko.
Kento Yamazaki dobrze przygotował się do swojej roli nieokrzesanego wieśniaka (jest jak postać wyjęta z "Siedmiu samurajów" - co, jak zorientowałam się, czytając komentarze, przeszkadzało niektórym widzom w odbiorze filmu, uważającym, że Shin jest przesadzony, zbyt krzykliwy, zbyt emocjonalny) i bardzo napracował się fizycznie na planie. Bardzo podobał mi się też Takao Osawa jako generał Ouki.
"Kingdom" zaplanowano jako trylogię i szczerze mówiąc dawno nie czekałam na dalsze części filmu tak niecierpliwie jak w jego przypadku.