Widziałam w innych filmach tyle nawiązań do tego filmu, że z ciekawości postanowiłam go obejrzeć.
I jestem pod wrażeniem. John Hughes stał się z dnia na dzień moim ulubionym reżyserem. A film...
Jedno słowo - kultowy. Końcowa scena - pięść wyciągnięta w górę, "Don't you forget about me" w tle
sprawiła, że się trochę nawet wzruszyłam. Głupie, bo jak można się wzruszyć głupim gestem ręki?
No i jeszcze do tego te historie miłosne. No która dziewczyna nie chciałaby rozkochać w sobie
buntownika? Albo atletę?
Gdyby ludzie potrafili w dzisiejszych czasach rozmawiać tak ze sobą, w większości przypadkach obgadują siebie za plecami by za chwilę być najlepszymi przyjaciółmi, oczywiście nie mówie o wszystkich, ale coś w tym jest, że gdzieś straciliśmy ten kontakt, zrozumienie.
Dokładnie, ta scena kiedy oni siedzą wszyscy wspólnie i wymieniają opinie o sobie. To było takie szczere i prawdziwe.