Środek lata, upał, wielkie miasto. Wydawać by się mogło, że w taką pogodę nic się zdarzyć nie może, każdy uciekać będzie do chłodu. A jednak, ten upał poluźni samoograniczenia, ujawni ukryte pragnienia, pobudzi do działania mającego olbrzymie konsekwencje na przyszłość. Każdy z licznej grupy bohaterów komedii "Km. 0" przeżyje spotkanie, którego nigdy nie zapomni. Matka odnajdzie dawno porzuconego syna, dziwka przemieni się w luksusową call-girl, przypadkowy seks przekształci się w wielką miłość, a zagubieni romantycy odnajdą się po latach. Ten hiszpański film jest lekki, miły i przyjemny, choć liczba wątków i bohaterów może przyprawić o niewielki zawrót głowy. To opowieść o przypadku i przeznaczeniu, nierozłącznej parze, która rodzi prawdziwą miłość. Choć dzieje się w upalny, przesycony potem dzień, sam film jest lekki i orzeźwiający... jak oranżada wyjęta z lodówki. Jednak podobnie jak oranżada, "Km. 0" jest w gruncie rzeczy filmem pustym i zupełnie nie sycącym. Orzeźwia, lecz wrażenie to trwa krótko. Fajny jest, póki trwa, lecz w pamięci nie pozostanie na długo. Przyjemny, lecz bez żalu poszuka się czegoś lepszego, trwalszego.