Były dwa momenty, które mnie lekko drażniły, a mianowicie początek, gdzie moim zdaniem zbyt szybko przechodzi się do opowiadania historii parze turystów (niedowiarków). Ledwo weszli do knajpy, a już...bach stary Angus nawija. Można było troszkę rozkręcić. No ale to takie czepianie się z mojej strony. Drugi moment następuje kiedy Angus szuka dopiero co wyklutego ze skorupy Crusoe. Kiedy go znajduje konik wrzeszczy (niewyraźnie ale jednak!) coś w stylu "mama mama". To było żałosne. Koń wodny mówi?! To nie była baśń, żeby robić takie coś.
Dobra, a teraz o pozytywach.
- efekty
- kawałek Sinead O'Connor na końcu (ogólnie dobra muzyka Howarda)
- wrażenia (w moim przypadku pozytywne)
- aktorstwo (może nie powala na kolana, ale może być)
Film w cale nie za długi! (1:41)
Klimat jest, widoki efektowne też są...(SPOILER)...happy end też. :)
Czegóż bardziej chcieć od ciepłej przygody, legendy, a może prawdziwej historii. Kto wie.. Mnie się ogólnie podobało. Obecna ocena (6,97/10) chyba trochę niesprawiedliwa.
8/10