obraz konkretny i mityczny, realistyczny i archetypiczny, osobisty i zbiorowy, lokalny i uniwersalny, przypowieść i opowieść zarazem, preapo, apo i postapo, kalipsa w trzech osobach, czasem poezja, czasem pretensja do niej, zaimprowizowana umyślność i umyślna improwizacja, schiźnięty bad trip, ziarnisty vhs rip, a nawet dream machine cinema.. jeżeli tak wygląda debiut, to zastanawiam się, którą z pokrzywionych dróg podąży dalej reżyserka, bowiem każda z nich - mniej lub bardziej zaakcentowana tutaj - wydaje się cokolwiek szalona. w tym szaleństwie upatruje zresztą jedynej, słusznej i właściwej, świadomie wybranej metody twórczej jaką powinno się obierać przy debiucie. debiutant pozwala sobie na eksperyment. generuje molekuły, w których DNA już zawierają się całe morza i oceany jego późniejszych dokonań fabularnych. debiutantowi nie przystoi jeszcze obrać żadnej drogi, przeto pozwala sobie na dzikie rajdy wszystkimi. puszcza kwas i patrzy, co zażre. a żre jak czerw pustyni - drzewa, owoce i mózgi.