Zupełnie mnie nie zdziwiło, że Fiennes nie był w stanie okroić w tym filmie wagi tekstu i miejsca dla jego aktorskiej interpretacji. Możemy smakować scena po scenie aktorskie popisy w najlepszym wydaniu. Scenografia, choć niezwykle przemyślana moim zdaniem, ustępuje im miejsca. To samo z dynamiką filmu. Są momenty, kiedy musimy się zatrzymać, żeby dać czas aktorowi, żeby zagrał wszystko co może ze swojego tekstu wycisnąć. To niezwykle urokliwe, że w obecnych czasach można zobaczyć taki zabieg na dużym ekranie.
Przyjmuję dość niskie moim zdaniem oceny filmu i w zasadzie jakoś je rozumiem, ale dla mnie jest to dzieło kompletne i rozkoszowałam się w zasadzie każdą sceną, bo kamera daje możliwości, których deski teatru widza pozbawiają. Fiennes moim zdaniem te możliwości wykorzystał.
Minus mały, bo jak dla mnie pewne niuanse związane z głównym bohaterem Fiennesowi umknęły, albo raczej nie chciał ich pokazać (czyli summa summarum dla mnie mu umknęły ;), ale nie jestem w stanie obniżyć za to nawet gwiazdki.
Cudowny spektakl, nawet jeśli dziesiąta muza chwilami musiała przymknąć oko ;)
Mimo niesceniczności jest bardziej teatralny niż niejeden spektakl. Jest tu tyle przestrzeni dla aktora, że Cox, Fiennes i Redgrave wyprawiają rzeczy, których do tej pory w kinie chyba nie zasmakowałem. Do tego jeszcze ta dramaturgia: moim zdaniem jest to najlepiej zagrany film jaki widziałem, istna uczta! Kamera poszczególne sceny kadruje tak samo jak oko w teatrze; nie ma tu żadnego niepotrzebnego czy brakującego ujęcia, wszystko jest wymierzone, patrzymy na to na co chcielibyśmy patrzeć w danym momencie mając na scenie tłum aktorów. Kino doskonałe.