ale nikt nie był też doszczętnie zły (mam na myśli głównych bohaterów, bo trudno mi wskazać jakieś pozytywy Arty'ego Clay'a, Larry'ego Wonga czy Tito), co czyni "Króla Nowego Jorku" filmem nietuzinkowym i oryginalnym, w odróżnieniu od wielu amerykańskich produkcji sensacyjnych, gdzie główny bohater jest właśnie kryształowy i w finale filmu triumfuje, a jego przeciwnik jest bezwzględnie zły, aż do sztuczności, a w finale oczywiście przegrywa (ginie, trafia do więzienia).
Daję ocenę 8/10 przy czym jest to chyba najmocniejsza 8, jaką dotychczas wystawiłem.