Długo zabierałem się za ten film, ale udało się - oglądnąłem go i... jestem rozczarowany. Może
dlatego, że byłem nastawiony do niego całkiem pozytywnie, spodziewałem się dobrego kina,
opartego na historii księdza, który pomaga narkomanom - w zamian za to dostałem obraz
przedstawiający różne etapy jego życia. Ogląda się to w miarę płynnie, ale jest tak po prostu słabe -
czasami trudno stwierdzić, o co chodzi w danym wątku, po co jest w ogóle przedstawiany (obawiam
się, że sam autor nie wie), Żebrowski też jakiś taki nijaki, a Janowski... no nie jest to aktor z
najwyższych sfer. Historia z tą kobietą - o matko, jakie to piękne. I idealistyczne. I bezsensowne. A to
wspaniałe zakończenie jest takim idealnym podsumowaniem całego dzieła... Obraz ratuje nieco w
miarę dobra muzyka, w miarę. Szkoda, był potencjał.
Historia mogła być naprawdę ciekawa... ale tylko mogła.
Całość jest rzeczywiście bardzo słaba, rozczarowuje - pod każdym względem. Najgorsze jest zaś to, że wszystko, dosłownie wszystko jest tak do bólu przewidywalne, (a nawet wtedy, gdy widz mógłby nad czymś pomedytować, to reżyser do spółki z Robertem Janowskim mu sens "dośpiewa" - bo łopatologii nigdy dość) Żenujące.
Jest jeszcze co innego psującego potencjał opowieści - bezsensowny schematyzm: np. narkomani wprost cukierkowo dobrzy, rodziny zawsze złe (czy rodzice tej zmarłej dziewczyny nie mogli być potraktowani z równym szacunkiem i zrozumieniem, co jej koledzy...?), wspaniały ksiądz kontra zła instytucja (a przecież co by nie mówić - Kościół nie odwrócił się od Jana, ale - w miarę sił i możliwości - pomagał) itd. A nic, nic w tym nie było realne, nieprzerysowane.