Przyznam się, że jedynym powodem, dla którego obejrzałam ,,Kung Fu Szał", było reklamowanie go jako ,,a'la Tarantino". Quentina uwielbiam, więc pomyślałam, dlaczego nie?
Niestety, mocno się zawiodłam. W przeciwieństwie do filmów takich jak np. ,,Pulp Fiction", ,,Kill Bill" czy ,,Wściekłe Psy", nie znalazłam w ,,Kung..." ŻADNEGO zabawnego, ale także na jako takim poziomie dialogu, ŻADNEJ intrygującej sceny, którą ma się ochotę oglądać piętnaście razy z rzędu, a i tak się nie znudzi, oraz ŻADNEGO bohatera, o którym pamięta się latami. Muzyka również nie była mocną stroną tego filmu. Efekty specjalne nie powalały na kolana (chyba że z bólu). Muszę jednak przyznać, że aktorsko wyszło całkiem nieźle, dlatego według mnie nie jest to całkowity gniot. Ogólnie, 4/10.