PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=752681}

The Command

Kursk
6,9 14 822
oceny
6,9 10 1 14822
5,2 12
ocen krytyków
Kursk
powrót do forum filmu Kursk

12 sierpnia 2000 roku, w sobotę, Władimir Putin rozpoczął pierwszy prezydencki urlop w swoim ulubionym miejscu wypoczynku: nad Morzem Czarnym, niedaleko Soczi, w ogromnej białej rezydencji o dźwięcznej nazwie Boczarow Rucziej, którą niemal dwadzieścia lat wcześniej razem z Ludmiłą – wtedy jeszcze narzeczoną – tylko podziwiali z daleka, mieszkając w służbowych pomieszczeniach u znajomych strażników tego przybytku.
12 sierpnia 2000 roku o godzinie jedenastej dwadzieścia osiem uległ katastrofie podczas ćwiczeń na Morzu Barentsa atomowy okręt podwodny „Kursk” z dwudziestoma dwoma atomowymi torpedami i stu osiemnastoma marynarzami na pokładzie.
Przed Rosjanami trzymano to w tajemnicy przez dobę. Czy także przed najważniejszym z nich, skoro przez długich pięć dni nie zabrał na ten temat głosu ani nie pojawił się tam, gdzie powinien: w bazie Floty Północnej w Widiajewie, skąd „Kursk” wyruszył z ostatnim zadaniem.
„Rozmawiałem z prezydentem w sobotę. Przygotowywał się do urlopu. O katastrofie nie wspominał, najpewniej więc o niej nie wiedział” – mówił grupie dziennikarzy w Dumie jej przewodniczący Giennadij Sielezniow. Prezydent natomiast oświadczył w środę 16 sierpnia, że o awarii na „Kursku” został powiadomiony natychmiast. Dlaczego więc milczał?
Oba najważniejsze kanały telewizyjne – wtedy jeszcze działający po dawnemu Kanał Pierwszy ORT, gdzie wciąż rządzili ludzie Bieriezowskiego, i NTW, gdzie wciąż jeszcze dyrektorował Igor Małaszenko – pokazywały na przemian lodowate wody Morza Barentsa, bazę Widiajewo, zanoszące się od płaczu kobiety i bladych mężczyzn oraz opalonego Władimira Władimirowicza mknącego na nartach wodnych lub piekącego szaszłyki w iście carskich ogrodach.
Cała Rosja z zapartym tchem śledziła w telewizorach losy stu osiemnastu marynarzy zamkniętych w ogromnej puszce gdzieś w otchłaniach Oceanu Arktycznego. Żyją? Nie żyją? Napięcie sięgało zenitu. Dziennikarzom dostęp do informacji zablokowano. Byli zdani na oświadczenia dowództwa floty i sprowadzonych z Kremla urzędników. Nikt nie miał wątpliwości, że kluczą, improwizują, zwodzą. Wiadomo było tylko, że na pokładzie doszło do wybuchu i pożaru.
Nikt nie przyznał, że całe te ćwiczenia, pierwsze za prezydentury Putina, pod szumną nazwą „największych letnich manewrów Floty Północnej” – to wielka improwizacja.
„Na chłopaków robiono dosłownie łapankę, brakowało ludzi, bo część puszczono do domów na urlop i nie można było sklecić porządnej załogi. Łowiono ludzi także na inne jednostki. Panował straszny chaos. Na »Kursk« kierowano każdego, kto był pod ręką, nie patrząc dokładnie, jaki ma staż i co potrafi. Nikt na »Kursk« się nie pchał – wprawdzie nie była to jednostka stara, miała dopiero sześć lat, ale jej nie konserwowano, zdarzały się nawet torpedy szkoleniowe przerdzewiałe na wylot” – mówił jakiś czas potem dowódca grupy okrętów podwodnych specjalnego znaczenia Floty Północnej, kapitan ratownictwa Siergiej Piercew, który na miejscu katastrofy pojawił się jeszcze tego samego dnia. Przeprowadzoną z nim wtedy rozmowę o próbach ratowania „Kurska” warto tu zacytować w całości:
„– Jak to się stało, że na miejscu katastrofy byliście tak szybko?
– Wykonywaliśmy w tym rejonie ćwiczenia. Według planu mieliśmy przeprowadzić symulację ratowania załogi okrętu podwodnego, który uległ awarii. I przez cały dzień 11 sierpnia przygotowywaliśmy się do tej operacji. W bazie trenowaliśmy na okręcie podwodnym »Warszawianka« z silnikiem Diesla. Dokonaliśmy próbnego połączenia podwodnego aparatu »Bester« z powierzchnią stykową tego okrętu. Trening udał się doskonale – »Bester« przyssał się dokładnie. Potem »Warszawianka« wyszła w morze, w rejon ćwiczeń, gdzie miała przeprowadzić symulację wypadku, to znaczy iść na dno. Nas w tym czasie odesłali do domów, uprzedzając, że zostanie ogłoszony alarm szkoleniowy. Kiedy więc przyjechali po mnie do Murmańska 12 sierpnia około szesnastej, wcale się nie zdziwiłem.
– A kiedy się pan zorientował, że to, niestety, nie ćwiczenia?
– Nie od razu. W bazie nam nic nie powiedzieli, oprócz tego, że jedziemy uratować ludzi z okrętu. Czyli – myśleliśmy – zgodnie z planem. Na miejsce operacji przywieziono nas okrętem »Rudnicki«, 12 sierpnia około dwudziestej trzeciej. I dopiero wówczas powiedziano nam o zatonięciu »Kurska«. Wydali nam rozkaz: znaleźć okręt na głębokości 120 metrów.
– Jak to 120? Przecież cały czas słyszeliśmy, że »Kursk« leży na głębokości 108 metrów?
– Bo tak było. Współrzędne okrętu podano tylko w przybliżeniu. Echolokacji dna – jak zrozumiałem – nikt nie przeprowadził. Tak więc zanim nasi płetwonurkowie znaleźli okręt, musieli kilkakrotnie wychodzić na powierzchnię. Na skutek podania nieprawidłowych współrzędnych zdalnie sterowany »Bester«, mający zejść na głębokość 120 metrów, uderzył z dużą siłą w korpus »Kurska«.
– Kiedy to było? W nocy z 12 na 13 sierpnia czy później?
– Przed zanurzeniem trzeba aparat długo przygotowywać, na wodę spuściliśmy go więc dopiero 13 sierpnia o szesnastej. Leżący na dnie okręt pierwsi zobaczyli kapitan Majcak, mat Mironow i starszy sierżant Pietuchow. Szukali po omacku.
– Z braku oświetlenia?
– Nie. Nasze łodzie ratunkowe »AS-36« i »Bester« zostały ograbione z oprzyrządowania. Ukradziono echosondę i instrumenty pokładowe. Dopiero Majcak z kolegami dokładnie określili położenie okrętu. Zmieniliśmy ich i zeszliśmy na dno w pobliże »Kurska«. Ale nie od razu. Dopiero po tym, jak naładowaliśmy baterie. Bo energii akumulatorom wystarcza na cztery–sześć godzin pracy pod wodą, a potem trzeba je ładować przez prawie dobę. Dowództwo floty rozkazało nam połączyć się z płaszczyzną rufową. Poruszanie się w kierunku dziobu było kategorycznie zabronione. Do rufy »Kurska« spuszczaliśmy się mniej więcej przez piętnaście minut. Awaryjna boja rufowa była na miejscu. Cała część rufowa – a ja widziałem tylko ją – nie była naruszona w sposób widoczny. Okręt leżał przechylony na lewą burtę o jeden stopień, dziobem do dołu na trzy stopnie – idealne położenie do łączenia. Ale przyłączyć się nie mogliśmy. Ja schodziłem do »Kurska« z piętnaście razy. I za każdym razem byłem pewien, że wreszcie przyssamy się do tej powierzchni styku. Myślałem, co powiem chłopakom, których wydostanę. Ale, niestety, mamy sprzęt taki, jaki mamy. Nocami śni mi się ten koszmar…
– Dlaczego – po długim wprawdzie namyśle – zdecydował się pan powiedzieć prawdę?
– Dlatego że wszyscy chcą z nas teraz zrobić kozły ofiarne. Szczególnie prokuratura i służby specjalne. A myśmy ryzykowali życie”632.
W środę 16 sierpnia w informacjach telewizyjnych ukazał się opalony „przywódca narodu”, w jasnym polo z krótkimi rękawami, i rzeczowym tonem przekazał z Soczi, że „od pierwszej minuty robi się dla ratowania »Kurska« wszystko, co można, lecz próba przyłączenia się nie udała”. O sytuacji powiadomił go kierujący akcją ratowniczą wicepremier Ilja Klebanow, który musiał opuścić posterunek u brzegów Morza Barentsa i przebyć kilka tysięcy kilometrów, by stawić się nad Morzem Czarnym. Twierdził, że w okolicach „Kurska” trwa sztorm, a okręt leży w pozycji skrajnie utrudniającej akcję ratowniczą.
Już 14 sierpnia rano poszła w świat elektryzująca wiadomość: wojskowi słyszeli sygnały akustyczne, miarowe stukanie. A więc marynarze żyją! ITAR-TASS podała, że kontakt z nimi utrzymują akustyczne służby okrętów nadwodnych.
Niemal natychmiast po katastrofie Wielka Brytania i Norwegia (12 sierpnia tamtejsze sejsmografy zanotowały dwie eksplozje odpowiadające sile wybuchu 2–3 ton trotylu) zaproponowały pomoc. Kreml zgodził się na nią dopiero 16 sierpnia. Z gotowością udzielenia wsparcia ratowniczego wystąpiły też Stany Zjednoczone. Dowództwo rosyjskiej marynarki ją odrzuciło. Podjęcie takiej decyzji bez zgody W.W. Putina, zwierzchnika sił zbrojnych, było niemożliwe. Zgoda na przyjęcie pomocy została wydana dopiero następnego dnia, najprawdopodobniej pod naporem opinii publicznej w Rosji i za granicą.
17 sierpnia w rejonie katastrofy znajdowali się już ratownicy angielscy, pojawili się też Norwegowie, którym cała akcja (opuszczenie na dno i otwarcie luku) zajęła niecałą dobę. Admirał norweskiej marynarki wojennej oznajmił, iż wcześniejsze doniesienia Rosjan o zniekształceniu pokryw włazów – uniemożliwiającym rzekomo dostęp do okrętu – są nieprawdziwe. Ujawnił też wielogodzinną zwłokę w dopuszczeniu płetwonurków na bliźniaczy okręt podwodny „Kurska”, na którym mieli odbyć ćwiczenia. W tym czasie marynarze rosyjskiej Floty Północnej demontowali na tej jednostce aparaturę mającą według nich znaczenie strategiczne. Norwegia, bądź co bądź, należy do NATO!
Anglicy też się skarżyli. Według relacji starszego pilota brytyjskiej ratowniczej łodzi podwodnej RL5 dla BBC Rosjanie niezwykle utrudniali współpracę: zmieniali terminy działań albo w ogóle od nich odstępowali. Wysłanego przez Wielką Brytanię samolotu z aparaturą ratowniczą na teren rosyjskiej przestrzeni powietrznej nie wpuścili. „Jeśli w kimś jeszcze na okręcie tliła się iskra życia, to zgasła dlatego, że kazano nam siedzieć bezczynnie. Twierdzenie władz rosyjskich, że »dla uratowania załogi zrobiono wszystko, co możliwe«, wyprowadziło nas z równowagi. Mieliśmy najnowocześniejsze w Europie oprzyrządowanie, specjalnie przeznaczone do ratowania załogi zatopionego okrętu, a Rosjanie nie pozwolili nam go wykorzystać”.
Gdy Norwegowie otwarli luk do dziewiątej komory, tej, w której mogli się schronić pozostali przy życiu marynarze, uszły stamtąd bąble powietrza – znak, że przez długi czas był tam tak zwany worek powietrzny.
Radiacja na okręcie utrzymywała się w normie.
Władimir Putin – jak powiedziano – odrzucał oskarżenia o zwłokę w przyjęciu obcej pomocy i twierdził, że zgodził się na nią zaraz po otrzymaniu propozycji. Żonglował datami, zapewniając, że przyszła całą dobę później, niż to faktycznie miało miejsce. 16 sierpnia – na tle swojej opalonej, roześmianej świty – zapewniał, że „robimy, co możemy”. Z kolei 18 sierpnia, w piątek, na szczycie liderów Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP)633 w Jałcie oświadczył bez emocji, patrząc spokojnie w kamerę: „Zaraz po otrzymaniu wiadomości o zdarzeniu na Morzu Barentsa w pierwszym odruchu chciałem polecieć na miejsce zatonięcia atomowego podwodnego okrętu »Kursk«, ale się powstrzymałem. Myślę, że postąpiłem właściwie, bo przybycie w rejon tragedii niespecjalistów, urzędników wysokiej rangi nie pomaga, a częściej przeszkadza. Wszyscy powinni być na swoich miejscach”634.
Dowództwo zaczęło zaprzeczać informacjom o dochodzących z pokładu miarowych sygnałach SOS i twierdzić, że wszyscy zginęli od razu na skutek wybuchu.
Zarówno zdjęcia zatopionego krążownika zrobione przez rosyjskich ratowników, jak i listę marynarzy „Kurska” utajniono. Pierwsza konferencja dla dziennikarzy trwała dwanaście minut, odczytano na niej ogólnikowy komunikat i nie udzielono odpowiedzi na żadne pytania. W sobotę 19 sierpnia dowódca floty oznajmił, że najprawdopodobniej wszyscy marynarze zginęli.
Krewni marynarzy „Kurska” przyjeżdżali do Widiajewa na swój koszt z najodleglejszych zakątków tego ogromnego kraju. Czasem na bilet składała się cała wieś. Powitano ich niechętnie. Umieszczono w domu kultury, przysłano psychologów, ale informacji nie udzielano. Dziesiątego dnia po tragedii wszystko się nagle zmieniło. Wieś zaczęto czyścić, pucować, stare płoty rozwalać, dziury w drodze łatać, do krewnych marynarzy odnosić się z szacunkiem. Do Widiajewa zmierzał Władimir Putin.
Sumienie go ruszyło? Współczucie? Obowiązek prezydencki wreszcie?
„To był sierpniowy piątek – wspomina Marina Litwinowicz, dziennikarka od dawna związana z prorządowymi środkami masowego przekazu, w tamtym czasie członkini kremlowskiej grupy ustalającej politykę medialną. – Zwykle spotykaliśmy się w piątki, szefowie trzech głównych sieci telewizyjnych, szef Administracji Prezydenta Wołoszyn i ja. Ale sierpień to czas urlopów. Na tradycyjne piątkowe zebranie przyszło tylko ich dwóch: Dobrodiejew – szef jednego z kanałów – i Wołoszyn. A tu »Kursk« tonie, a Putin w Soczi. Rzuciliśmy się na Wołoszyna, wściekli, podwyższonym głosem żądając, żeby zmusił Putina do wyjazdu do Widiajewa. Zresztą on sam, taki zawsze flegmatyczny, też był wściekły. Wreszcie zadzwonił i uprosił (uprosił!) go, by wreszcie tam pojechał. Co przeszkadzało mu to zrobić choćby dwa dni wcześniej? No i oczywiście, jak tylko pojechał, wszyscy napisali: »O, wreszcie pojechał, jaki dobry, jak on ludziom współczuje«. A parę osób wiedziało, że on ni cholery nikomu nie współczuje i że właściwie zbieg okoliczności zmusił go do wyjazdu. Czułam, że ma to wszystko w nosie, że mu to wisi”635.
W Widiajewie z pięćset osób czekało na prezydenta w ulewnym deszczu. Po jakimś czasie przeszli do auli i nadal czekali. Od piątej po południu. Pojawił się o dziewiątej wieczorem.
„Ludzie się nie buntowali, najważniejsze, że przyjechał – zanotował Andriej Kolesnikow, dziennikarz towarzyszący wówczas Putinowi. »Czy on samobójca? – dziwiła się siwa kobieta na ganku Domu Oficerów. – My go przecież rozszarpiemy na kawałki!«”636.
Zanim pojawił się wśród nich, odwiedził wdowę po kapitanie „Kurska” – Giennadiju Laczinie. Zdjęcia ze spotkania robił prezydencki operator, bez dźwięku. Po rozmowie wyszli na klatkę schodową. Kremlowska kamera, niedawno filmująca złoto Komnaty Andriejewskiej, teraz ślizgała się po brudnej, odartej z farby ścianie obskurnej klatki schodowej domu, w którym mieszkał kapitan najnowocześniejszego okrętu atomowego Rosji. Prezydent machnął ręką: „Dość tego filmowania!”.
Przed domem tłum ludzi. Putin szedł wśród nich ze spuszczoną głową. Słychać było tylko, jak ich odgania prezydencka służba bezpieczeństwa637.
„On naprawdę się bał – stwierdza obecny tam dziennikarz Grigorij Niecharoszew. – To tchórzliwy człowiek, jak się wydaje. W rozmowie z krewnymi marynarzy zupełnie się zagubił, widać było, że nie jest przygotowany na takie emocje. Tracił panowanie nad sobą, krzyczał: »Z telewizji to wiecie! Telewizja kłamie! Kłamie! Tam są tacy, którzy dziś wrzeszczą najbardziej, a przez ostatnie dziesięć lat rozwalali państwo i armię, i flotę, a teraz giną ludzie!… Oni rozkradli pieniądze, a kupili wszystkich i wszystko!«. Co chwila wracał do tego, że wszystkiemu są winni oligarchowie. Kobiety krzyczą: »Ratuj naszych synów!«, a ten, że oligarchowie rozwalili flotę, a teraz próbują wykorzystać tę tragedię przeciw nam. My im jeszcze pokażemy! W sali panowała atmosfera histerii, kobiety krzyczały, a on o oligarchach”638.
Zanim jeszcze prezydent pojawił się w Widiajewie, bez konsultacji z rodzinami marynarzy ogłoszono datę żałoby narodowej, chyba tylko po to, by podkreślić zatroskanie władz. Bliscy marynarzy protestowali: „Jakim prawem?! Może oni jeszcze żyją?!” – i żądali odwołania żałoby. Prezydent oświadczył, że to nie jest możliwe. Nazajutrz, gdy cała Rosja obchodziła żałobę, w Widiajewie nie przyjęto jej do wiadomości. Nadieżda Tylik, krewna jednego z marynarzy, krzyczała najgłośniej i najbliżej prezydenta. Nagle za jej plecami pojawił się człowiek w mundurze i kobieta ze strzykawką. Szybki ruch ręki i uspokojona Nadieżda Tylik osunęła się na ziemię. Mimo że do sali wpuszczono tylko jedną kamerę lokalnej stacji telewizyjnej i umieszczono ją na samej górze auli, w klitce za szkłem, tę scenę udało się utrwalić.
Wśród zapłakanych ludzi napięte twarze funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa. Spotkanie było burzliwe, trwało parę godzin. Putin kłamał, mówiąc o czasie, kiedy go powiadomiono; kłamał, że działaniom ratunkowym przeszkadzał sztorm, podczas gdy sztormu w ogóle nie było; kłamał, raz informując, że utracono z nim łączność, innym razem, że nawiązano; kłamał, zapewniając, że rosyjski sprzęt ratunkowy był sprawny, a zagranica ofiarowała pomoc dopiero 16 sierpnia… W jednym był szczery: wojskowych – powiedział – można krytykować, ale nie oskarżać.
Wykazał się przy tym właściwą mu umiejętnością ignorowania trudnych pytań i natychmiastowego oskarżania innych ludzi. Znakomita gra na zmęczenie przeciwnika. Wzburzoną salę wreszcie uspokoił, sięgając po najlepiej znany sobie argument: pieniądze. Najpierw przez godzinę męczył ludzi, opowiadając o zagmatwanych przepisach prawnych dotyczących odszkodowań za osoby zmarłe na posterunku, potem obiecał, że obejdzie te przepisy i wypłaci za każdego członka załogi równowartość dziesięcioletniej średniej pensji oficera. Zaczęły się rozmowy o wysokości tej pensji. Mieszkania też obiecał, nawet w Petersburgu.
I nie rozerwali go na kawałki.

Prezydent miał uczestniczyć w uroczystym złożeniu wieńców na wodzie – w miejscu, w którym zatonął „Kursk”. Rodziny się nie zgodziły

Następnego dnia prezydent miał uczestniczyć w uroczystym złożeniu wieńców na wodzie – tam, gdzie okręt zatonął. Rodziny się nie zgodziły. Odleciał więc do Moskwy wcześniej.
Kiedy w sobotę dziennikarz Niecharoszew poszedł do kiosku, by kupić numer „Niezawisimej Gaziety” ze swoim sprawozdaniem z Widiajewa, okazało się, że jej nie dowieziono. „Maszyny drukarskie się zepsuły” – stwierdził naczelny. Ale to nie maszyny się zepsuły: cały nakład gazety zniszczono.
W październiku norweska firma Halliburton z pomocą rosyjskich nurków zaczęła wydobywać zwłoki z „Kurska”. Akcję prowadzono ze specjalnej norweskiej platformy „Regalia”. Na Morzu Barentsa trwał sztorm. Gdyby nie to, przedśmiertna notatka dwudziestosiedmioletniego kapitana Dmitrija Kolesnikowa zostałaby objęta tajemnicą państwową, a wydobyte ciała czterech marynarzy przetransportowano by natychmiast śmigłowcem z pokładu okrętu do laboratorium pod ścisłą kontrolą służb. Ponieważ jednak zwłoki obejrzano najpierw w obecności Norwegów, ukrycie notatki stało się niemożliwe. Jej oryginału jednak publicznie nie pokazano. Do mediów trafiły jedynie kopie wybranych fragmentów.
Nadpalona kartka w linię, na niej data: 12 sierpnia, godzina piętnasta czterdzieści pięć i słowa: „Tu ciemno pisać, ale popróbuję na ślepo… Nie ma już chyba szans. Procent 10–20. Mamy jednak nadzieję, że ktoś to chociaż przeczyta. Zostawiam listę składu osobowego w poszczególnych komorach, niektórzy marynarze znajdują się w dziewiątej i będą się starali wyjść. Pozdrawiam wszystkich. Rozpaczać nie trzeba”.
To część notatki składającej się z dwóch dużych kartek papieru. Na jednej – lista marynarzy w dziewiątej, najbezpieczniejszej jeszcze komorze, na drugiej – list do żony (pobrali się cztery miesiące wcześniej). Zamiast oryginału dostała stronę przedrukowanego tekstu, a całej notatki nikt z postronnych nie widział.
Jeszcze jedną notatkę znaleziono przy marynarzu, którego zwłoki wydobyto z pokładu okrętu podwodnego „Kursk” na początku listopada. Wicepremier Ilja Klebanow, nie pokazując jej dziennikarzom, powiedział: „Nie mogę wam jej zacytować, przytoczę tylko jej sens: »W dziewiątej komorze dwudziestu trzech ludzi. Samopoczucie złe. Osłabieni działaniem CO podczas pożaru. Ciśnienie w komorze się podwyższa. Przy wyjściu na powierzchnię nie wytrzymamy kompresji. Wytrzymamy jeszcze nie dłużej niż dobę… Jest pierwsza w południe, 12 sierpnia«”.
Autora tekstu wicepremier nie wymienił. Tajemnicą pozostanie zapewne też fakt, dlaczego dopiero tydzień po wydobyciu zwłok ujawniono istnienie kolejnego ważnego dokumentu związanego z tą tragedią. Ważnego, na kartce zapisano bowiem jeszcze kilka terminów technicznych, o których Klebanow wspomniał, nie ujawniając jednak ich treści. Oznajmił natomiast to, co on i dowódca marynarki wojennej Rosji Władimir Kurojedow powtarzali od początku: że najbardziej prawdopodobną przyczyną tragedii „Kurska” było zderzenie z innym obiektem podwodnym, przy czym „nie był to obiekt rosyjskiego pochodzenia”. Jednym słowem: K-141 staranowali Amerykanie.
Jeszcze rok później akcję podnoszenia wraku „Kurska” z dna otaczano ścisłą tajemnicą. Statek rosyjski, który miał dowieźć dziennikarzy na miejsce katastrofy, zatrzymano 2 mile od celu. Rosja zabroniła też wpłynąć na swoje wody norweskiemu statkowi wycieczkowemu „Pauline”.
Dlaczego?
Najprawdopodobniej dlatego, że katastrofę spowodował wystrzał rakiety z atomowego krążownika noszącego imię cara Piotra Wielkiego („Piotr Wielikij”) – okrętu flagowego Floty Północnej. Do takiego wniosku mogą skłaniać ekspertyzy naukowców, wypowiedzi świadków, dane z norweskich sejsmografów i te materiały śledztwa, do których udało się dotrzeć dziennikarzom.
„O »Kursku« wiem prawie wszystko” – oznajmił siedzący przede mną postawny, siwiejący mężczyzna o zmęczonej twarzy. Mój rozmówca Michaił Rudenko, fizyk, członek Rosyjskiej Akademii Nauk, miał za sobą czterdzieści jeden lat pracy w przemyśle obronnym ZSRR, między innymi w Specjalnym Biurze Konstruktorskim imienia W.P. Głuszki w Chimkach pod Moskwą, gdzie projektowano broń dla marynarki wojennej. Natychmiast po otrzymaniu wiadomości o katastrofie „Kurska” wraz z szefem Moskiewskiego Stowarzyszenia Wynalazców Nikołajem Kniaziewem stworzył plan ratowania załogi okrętu, przedstawił go kompetentnym instancjom najwyższym, ale nie doczekawszy się odpowiedzi, zaczął prowadzić własne śledztwo. Rozmawiałam z nim jesienią 2000 roku.
„– Co według pana – zapytałam – jest najważniejszym dokumentem mogącym wyjaśnić przyczyny zatonięcia „Kurska”?
– Według mnie – odpowiedział – z dostępnych materiałów najbardziej wiarygodny jest zapis norweskiej stacji sejsmograficznej. Wiarygodne są oczywiście i notatki marynarzy, ale przecież nikomu ich nie pokazano.
– Co się da wyczytać z zapisu tego sejsmografu?
– Najpierw równa linia. Cisza. Wszystko w porządku. Potem – nagły skok. Eksperci oceniają, że to uderzenie hydrodynamiczne o sile wybuchu od 150 do 300 kilogramów trotylu.
– Torpeda?
– Najprawdopodobniej tak. Tylko ona, uderzywszy z ogromną prędkością w burtę okrętu, w mgnieniu oka mogła spowodować uwolnienie tak ogromnej ilości energii, którą sejsmograf zapisał jako pierwszy szczyt. A potem drugi szczyt – wybuch. Zapis nie daje odpowiedzi na pytanie, czy wybuchała głowica bojowa, czy reaktor. Później faza trzecia – kilka krzywych. Najwidoczniej eksplodowały torpedy, wybuchając jedna za drugą. Jeśli każda z nich miała ładunek o mocy odpowiadającej 400–500 kilogramom trotylu, to otrzymamy siłę wybuchu 2–2,5 tony. Właśnie taką cyfrę wymieniali norwescy sejsmografowie, oceniając wskaźniki swojej aparatury. Uderzenie torpedą pasuje nawet do opisu uszkodzenia burty. Głowica z częściami skrzydeł »nurkuje« i uderza w »Kursk«. Przebija korpus (biorąc pod uwagę prędkość przewyższającą prędkość dźwięku, te dwa uderzenia zlewają się w jedno) i wybucha w drugiej komorze. Nawet media potwierdzają, że krawędź otworu w korpusie »Kurska« zgięta jest do wewnątrz i stopiona. W drugiej komorze znajduje się centralny punkt. Jeśli – jak pisano zaraz po katastrofie – »Piotr Wielikij« w ramach ćwiczeń szykował się do ataku torpedowego, dowódca »Kurska«, przygotowując się do odparcia tego ataku, wydawał komendy, które przekazywano do wszystkich komór. Wszyscy na okręcie słyszeli, że jedną z komend w pół słowa przerwał wybuch. Tylko to tłumaczy, dlaczego dwudziestosiedmioletni kapitan Dimitrij Kolesnikow (który napisał pierwszą znalezioną przy zwłokach notatkę) od razu zrozumiał, że dowódca okrętu zginął, i przejął jego obowiązki.
– Minister obrony Igor Siergiejew mówił, że w odległości około 300 metrów od »Kurska« znaleziono coś »wielkości okrętu«, i to coś potem »zniknęło«. Co to mogło być?
– Miało to oczywiście sugerować obecność innego obiektu podwodnego. A według mnie to była oderwana od »Kurska« pierwsza komora. I to ona była widoczna na ekranie radaru rosyjskiego krążownika »Piotr Wielikij«.
– Tego, z którego wystrzelono feralną torpedę?
– Wszystko na to wskazuje”639.
Tak uważają też inni eksperci.
„Sądząc z dotychczasowych informacji, wszystko będzie sprowadzone do jakiejś niesprawnej torpedy. Ta wersja, przyjęta za ostateczną, szczęśliwie pogrzebie liczne pytania, na które nie ma odpowiedzi po dziś dzień” – twierdzi autor artykułu Siekrietnoje orużyje protiw „Kurska” (Tajna broń przeciw „Kurskowi”), zamieszczonego na znanym opozycyjnym portalu Grani w marcu 2002 roku. „Tymczasem pożar nie mógł powstać z powodu wybuchu torpedy na okręcie, gdyż nie doszło do wycieku, automatyczny system nawilżania rakiet był sprawny, woda zmywała nadtlenek wodoru, tworząc nieszkodliwą mieszankę usuwaną z komory automatycznie. Urządzenia podnoszące okręt przygotowany już do wypłynięcia uszkodziła jakaś siła zewnętrzna. Śledztwo wykazało też, że nie odnaleziono jednej z siedmiu torped wystrzelonych tamtego dnia z innych okrętów. Była to rakietotorpeda »Wodopad«, której – wbrew zakazowi doświadczeń z nową bronią podczas ćwiczeń – właśnie tego dnia użyto”640.
Kapitan pierwszej rangi Siergiej Owczarenko jeszcze 31 października 2000 roku na łamach gazety „Żyzn’” opowiadał, jak razem z innymi marynarzami na krążowniku „Piotr Wielikij” zaobserwowali w rejonie, gdzie spadł „Wodopad”, „nietypowe potężne wybuchy”, a na okręcie silne wstrząsy.
„Jak z tym żyć?” – retorycznie pytali marynarze rozmawiający z Jeleną Wasiljewą, znaną w Murmańsku działaczką społeczną641, która w sprawie „Kurska” prowadziła własne śledztwo. 12 sierpnia rano morze było spokojne. Dowódca Floty Północnej admirał Wiaczesław Popow, dowódca Pierwszej Flotylli Okrętów Podwodnych Floty Północnej wiceadmirał Michaił Mocak i kumple ze sztabu poprzedniego wieczoru tak „dali w szyję”, że jeszcze rano ledwie mówili. Ale zachciało się im postrzelać. I padł rozkaz: „Przygotować ostrzał!”. Na krążowniku „Piotr Wielikij” rozległy się wszystkie alarmy. Dwie torpedy poszły w morze…
O jedenastej trzydzieści starszy oficer dowodzący hydroakustyczną grupą zobaczył na ekranie radaru dużą świetlistą plamę, a po chwili w głośnikach rozległ się trzask. Krążownikiem zatrzęsło. Wybuch usłyszał także stojący na mostku admirał Floty Północnej Wiaczesław Popow. Czekał na torpedę, którą właśnie wtedy powinien był wypuścić „Kursk” w ramach ćwiczeń strzelniczych. Po godzinie, nie doczekawszy się torpedy z „Kurska” ani planowego wypłynięcia okrętu, Popow wezwał śmigłowiec, wrócił do bazy w Siewieromorsku i oznajmił dziennikarzom, że ćwiczenia zakończyły się sukcesem. Wychodzi na to, że Popow i Mocak uciekli z miejsca przestępstwa.
Na krążowniku, który znajdował się 30 mil od „Kurska”, też słychać było stukanie ocalałych marynarzy. Należało natychmiast ogłosić alarm. Ogłoszono go po dwunastu godzinach.
Dwa dni po katastrofie podporucznik Igor Archipczenko mówił Jelenie Wasiljewej: „12 sierpnia siedziałem »na telegramach«, przyjmowałem wszystkie szyfrówki podczas ćwiczeń Floty Północnej. W drugiej połowie dnia dostaliśmy rozkaz: »O zdarzeniu milczeć!«”642.
A prezydent?
„Prezydent – pisze we wspomnieniach Wasiljewa – chronił dowódcom tyłki i wtedy, i potem, gdy na jego polecenie prokurator Ustinow manipulował śledztwem tak, żeby ślad prawdy w nim nie pozostał”643.
Czy nie dlatego także prokuratura odmówiła przyjęcia pozwu od rodzin marynarzy, które domagały się wszczęcia dochodzenia w sprawie przyczyn katastrofy?
Boris Kuzniecow, adwokat tych rodzin, twierdzi, że „Michaił Wasiljewicz Mocak jako dowódca Flotylli Okrętów Podwodnych Floty Północnej współdowodzący manewrami jest jednym z głównych winnych tragedii, gdyż przez dłuższy czas nie spełniał żądań dowództwa marynarki wojennej dotyczących przygotowania floty do działań ratunkowych, ignorował zadania związane z przeprowadzeniem manewrów, nie organizował specjalnych szkoleń personelu ani kontroli sprawności środków technicznych. W związku z czym personel okazał się nieprzygotowany do niesienia pomocy załodze atomowego okrętu podwodnego »Kursk«. Awaria na »Kursku« została zgłoszona dopiero 12 sierpnia o dwudziestej trzeciej trzydzieści, a sam okręt zlokalizowano po trzydziestu jeden godzinach od zatonięcia”644.
To dowódca Flotylli Okrętów Podwodnych Floty Północnej wiceadmirał Michaił Mocak najczęściej powtarzał, że „Kursk” został staranowany przez amerykański okręt podwodny.
Jaką Mocakowi wymierzono karę?
W 2001 roku Władimir Putin wydał rozporządzenie, by wiceadmirała zdegradować o jeden stopień w związku z katastrofą K-141 „Kursk”, ale już w styczniu 2002 roku Mocak otrzymał niezwykle lukratywne i prestiżowe stanowisko pierwszego zastępcy pełnomocnika prezydenta Rosji w Północno-Zachodnim Okręgu Federalnym. Tę funkcję pełnił do roku 2014.
Jest członkiem partii Jedna Rosja.
A jak ukarano admirała Popowa?
W 2001 roku przestał dowodzić Flotą Północną, lecz na otarcie łez otrzymał bardzo wysokie stanowisko w Ministerstwie Energii Atomowej oraz immunitet, zaszczyty i ogromne pieniądze jako przedstawiciel obwodu murmańskiego w wyższej izbie parlamentu, czyli Radzie Federacji.
Jest członkiem partii Jedna Rosja.
A kogo Władimir Putin zamierzał srogo ukarać?
Borisa Kuzniecowa, adwokata rodzin marynarzy. W 2007 roku musiał on uciekać za granicę dosłownie w przeddzień aresztowania z osobistego rozkazu prezydenta (o czym powiadomili go życzliwi z Kremla). W 2009 roku spaliła się łaźnia na daczy jego córki pod Petersburgiem, a w niej kilka tysięcy tomów z archiwum adwokata wraz ze złożonymi tam tydzień wcześniej piętnastoma tomami materiałów dotyczących atomowego okrętu podwodnego „Kursk”. Straż pożarna stwierdziła podpalenie, ale prokuratura wszczęcia śledztwa odmówiła.
O aresztowaniu adwokata postanowiono tuż po tym, jak w prasie ukazała się informacja, że krewni marynarzy zamierzają pociągnąć do odpowiedzialności karnej za zatonięcie okrętu „Kursk” głównodowodzącego rosyjskimi siłami zbrojnymi Władimira Putina. A tę odpowiedzialność z prawnego punktu widzenia dokładnie określił właśnie Boris Kuzniecow. Sprowadza się ona do takich faktów:
Głównodowodzący siłami zbrojnymi zupełnie zlekceważył przygotowania do największych we współczesnej historii Rosji manewrów Floty Północnej, nie konsultował się z jej dowództwem, a na czas manewrów wyznaczył sobie urlop. Odniósł się do swoich obowiązków niedbale, pozostawiając najważniejszą wówczas ćwiczebną operację wojskową bez kontroli. W efekcie, zamiast wielkich planowanych manewrów okrętów Floty Północnej, dowództwo przeprowadziło tylko „kompleksowe przygotowanie okrętów wielocelowej grupy na Morzu Barentsa”, nieprzewidziane w żadnych dokumentach. W rezultacie atomowy okręt podwodny został wypuszczony na ćwiczenia zupełnie nieprzygotowany. Reasumując: przestępcze zaniechanie prezydenta Federacji Rosyjskiej W.W. Putina przyczyniło się do bałaganu podczas ćwiczeń i śmierci stu osiemnastu ludzi645.
Jakże to: „przestępcze zaniechanie”? Parę miesięcy wcześniej, w kwietniu 2000 roku, prezydent w pasiastym podkoszulku i marynarskiej furażerce pozował do zdjęć na mostku kapitańskim okrętu „Karelia”, a to przez lornetę spoglądając w dal, a to pochylając się nad mapami w towarzystwie admirałów Popowa, Mocaka czy zaprzyjaźnionego Władimira Kurojedowa. Czyż nie pojechał tam wtedy, by omawiać zbliżające się manewry?
Kuzniecow nie polemizuje z podstawowymi ustaleniami śledztwa co do przyczyny tragedii. Podkreśla jednak, że za paliwo dla torped na „Kursku” służył – niestosowany już w nowocześniejszych typach broni – nadtlenek wodoru. Dodaje, że takie torpedy są bardzo niebezpieczne w eksploatacji, a załoga „Kurska” nie ćwiczyła się w obsłudze tej broni! Nigdy! Nie przypadkiem więc wszystkie dokumenty dotyczące szkolenia załogi były od początku do końca sfałszowane! Podobnie jak ekspertyza stwierdzająca, że marynarze żyli nie dłużej niż osiem godzin, czyli że w momencie zlokalizowania okrętu nie było już kogo ratować. Władze robiły wszystko, żeby zdjąć z siebie odpowiedzialność, w rzeczywistości bowiem ostatnie stuki z okrętu zarejestrowano 14 sierpnia o godzinie jedenastej. Są też przesłanki, że w dziewiątej komorze ludzie żyli jeszcze tego dnia wieczorem646.
Wystrzeleniem torpedy z krążownika „Piotr Wielikij” w śledztwie się nie zajmowano. Wersję staranowania „Kurska” przez Amerykanów też odsunięto na bok. Ale nie w propagandzie: tam odegrała główną rolę. Pięknie odmalował ją francuski reżyser Jean-Michel Carré w filmie Le Koursk – un sous-marin en eaux troubles (Podwodny okręt w mętnej wodzie)647, który to film adwokat Kuzniecow określił jako „fałszywkę zrobioną na zamówienie rosyjskich służb specjalnych”. Istotnie – przedstawione w filmie najnowocześniejsze na świecie, wspaniale się prezentujące (bez przeterminowanych uszczelek i dziur w przerdzewiałych korpusach) uzbrojenie atomowe na pokładzie „Kurska” mogło wzbudzić zawiść Amerykanów i ich niebezpieczną, niemal zbrodniczą ciekawość.
Kiedy świetnie wyglądający, zrelaksowany Władimir Putin, odpowiadając w amerykańskiej telewizji na pytanie sławnego prezentera Larry’ego Kinga: „Co się przydarzyło okrętowi »Kursk«?”, jakby z kpiącym uśmiechem odparł: „On zatonął”, chciał amerykańskim telewidzom przesłać informację, że nawet jeżeli Amerykanie staranowali nasz okręt, nie będziemy tego nagłaśniać. A na szczegółowe pytania Kinga tak przekonująco replikował, że zauroczony komentator prawie mu nie przerywał. Zafascynowanie Putinem Larry’emu Kingowi nie przeszło: w 2013 roku został jedną z amerykańskich twarzy rosyjskiego kanału propagandowego RT nadającego w Stanach Zjednoczonych.
Kpiący uśmiech Putina w całej tej historii – bez względu na przyczynę – stał się na długie lata znakiem firmowym prezydenta.
Boris Kuzniecow swoje doświadczenia i wiedzę zamknął w książce pod tytułem Prawda o „Kurskie”, kotoruju skrył gienprokuror Ustinow. Zapiski adwokata (Prawda o „Kursku”, którą ukrył prokurator generalny Ustinow. Notatki adwokata). Próbowano oskarżyć adwokata o „rozpowszechnianie tajemnicy państwowej”, usiłowano też wstrzymać kolportaż pierwszego wydania jego książki (co się w znacznej mierze udało), drugiego, uzupełnionego, nie chciał wydrukować w Rosji nikt. Ukazało się w Estonii i wzorem literatury zabronionej w czasach ZSRR przesączało się do Rosji nielegalnie. Po pewnym czasie książka pojawiła się w internecie, gdzie jest łatwo dostępna.
Zabawnie w tym kontekście brzmią głosy zachodnich wielbicieli Putina, którzy – jak polski profesor idei Andrzej Walicki – twierdzą, że „w Rosji Putina wolność ruchu wydawniczego jest w praktyce całkowita […]. To powiedzieć można o dziełach literackich, wolnych od cenzury i bardzo niekiedy krytycznych w ocenie oficjalnej Rosji”648. Zaiste, zarówno historia „Kurska”, udokumentowana przez znającego ją na wylot adwokata, jak też (co zobaczymy później) dokładny raport Aleksandra Litwinienki w sprawie wysadzania domów we wrześniu 1999 roku, zamieszczony w książce FSB wzrywajet Rossiju (FSB wysadza Rosję), dobitnie świadczą – tak jak losy ich autorów – o tym, że pan profesor i jemu podobni bardzo się mylą, bo „wolność ruchu wydawniczego” nie dotyczy tych pozycji, które mogłyby szargać majestat głowy państwa. Jak się bowiem mają te wszystkie teorie wydumane za biurkami w celu przekonania opinii publicznej, że w Rosji „skończyła się definitywnie epoka ideokracji, czyli nieograniczonej władzy ideologicznego państwa nad sumieniami i umysłami ludzi”649, do stwierdzenia praktyka, adwokata Kuzniecowa, że „to, co się dzieje na posiedzeniach sądowych, jednoznacznie pokazuje, jak bardzo rosyjski system sądowniczy został wbudowany w strukturę władzy wykonawczej”650. Jednym słowem: jak sędziów, śledczych i prokuratorów wciśnięto w pancerz strachu przed Kremlem. Opinię tę podzielają dziś tysiące Rosjan.
A co do sumień i umysłów… Epoka Putina pozbawiła sumienia sprzedajnych sędziów, zastraszonych prokuratorów, fałszujących dowody śledczych i zniewoliła umysły ich i im podobnych. A ci, wobec których ten zabieg się nie powiódł, wyruszyli na emigrację. Wewnętrzną albo zewnętrzną. Kryterium prawdy jest praktyka, a całe to ideologizowanie Putina jest warte tyle, ile pocięty na żyletki największy na świecie atomowy okręt podwodny „Kursk” – duma wojennej floty Federacji Rosyjskiej.
Ideologiczne pranie mózgów przez omnipotentną telewizję, trzebienie nie tylko przebłysku myśli krytycznej, lecz nawet ciekawości najnowszych dziejów własnego kraju daje wspaniałe rezultaty: w 2000 roku 72 procent Rosjan było zdania, że władze nie uczyniły wszystkiego dla uratowania marynarzy. Piętnaście lat później tak uważało już tylko 35 procent ankietowanych651.
Ministerstwo Obrony obiecało, że do 2030 roku nastąpi odtajnienie danych związanych z katastrofą K-141 „Kursk”.
Ciężkim był „Kursk” przeżyciem dla Władimira Putina. Pierwszy raz, odkąd stanął u steru władzy, nie spotkał się z powszechnym aplauzem. Pierwszy raz ośmielono się go krytykować jawnie i boleśnie. Jego! Pierwszy raz musiał się tłumaczyć, a do tego akurat nikt go nie przygotował. Rozpasana wolność słowa rzucała się mu do gardła, a jego krętactwa mało kto brał poważnie. Porzucił go też najwierniejszy obrońca – ORT 1 – po tym, jak Bieriezowski, dzwoniąc z Lazurowego Wybrzeża, ośmielił się żądać, by prezydent natychmiast jechał do Widiajewa, i – na skutek nieopuszczającej go pychy – domagał się spotkania z prezydentem w przekonaniu, że ma jeszcze na niego jakiś wpływ.
„– Czy ja na to zasłużyłem?! – wściekły Putin zwrócił się do Bieriezowskiego. – Mam tu raport, że twoi ludzie najmują za 10 dolarów jakieś dziwki, żeby udawały żony i siostry marynarzy i lżyły mnie przed kamerami!
– Wołodia, to nie dziwki, to prawdziwe żony i siostry. Twoi idioci z KGB karmią cię niestworzonymi historiami, a ty, jeśli im wierzysz, niedaleko od nich odszedłeś”652.
Taki początek miała ostatnia rozmowa między doktorem Frankensteinem a wyprodukowanym przez niego stworem.
Putina doprowadził do pasji emitowany w ORT 1 (wciąż jeszcze należącej do Bieriezowskiego) program o „Kursku”. Prowadzący pokazywał, jak kłamliwe były wypowiedzi prezydenta dla telewizji i kierowane do rodzin marynarzy podczas spotkania w Widiajewie. Na wszystkie stwierdzenia Putina prowadzący głębokim basem odpowiadał: „To nie tak, panie prezydencie”, po czym słowem i obrazem to udowadniał.
Bas należał do Siergieja Dorienki, tego samego mistrza propagandy, który jako tuba Bieriezowskiego nie tak dawno lansował niejakiego W.W. Putina na prezydenta. Po wyborach stała się bowiem rzecz nieprzewidziana: Bieriezowski przejrzał. Bieriezowski, który – jak pisze jego znajomy Alex Goldfarb – „łącząc bystry umysł ze ślepotą emocji, dostrzegał emanującą od Putina groźbę, ale był do niego przywiązany jak do swojego tworu. Nowy władca Kremla wciąż jeszcze pozostawał dla niego Wołodią, Kopciuszkiem przeniesionym za pomocą jego czarów z kuchni do pałacu”653.
Kopciuszek wyprawiał jednak rzeczy, które się czarodziejowi w głowie nie mieściły.
Niweczył na przykład to, co z trudem stworzył Jelcyn: samorządność w regionach. Żadnych przy tym przepisów, które jasno regulowałyby prawa i obowiązki centrum i regionów, żadnego wyjścia ku społeczeństwu, tylko jawne autokratyczne dominowanie państwa. Ktoś, komu się jeszcze śnił funkcjonujący od stuleci na „zgniłym Zachodzie” i zaaprobowany przez Jelcynowską konstytucję podział władzy na wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą, musiał mieć teraz ciężkie przebudzenie. Tak jak BAB.
Bieriezowskiemu wydawało się, że prezydent nie wie, co czyni, i trzeba mu to nienachalnie uświadomić. Błyskawicznie powołał grupę ekspertów i z przygotowanym przez nią dziesięciostronicowym memorandum o federalizmie i koniecznych związkach ze społeczeństwem zjawił się przed Putinem.
Putin przejrzał memorandum i skonstatował, że jego doradcy mają zgoła odmienne poglądy.
„– Boris, ja cię nie rozumiem – powiedział. – My to władza, a ty jakby jeden z nas. Jeśli wystąpisz przeciw nam, to kogo będziesz reprezentować?
Nastąpiła długa pauza. Wreszcie Boris odparł:
– Jestem przekonany, że popełniasz błąd co do samej istoty sprawy. Nie pozostaje mi nic innego, jak zacząć z tobą publiczną polemikę. Niech i inni się wypowiedzą.
– Masz pełne prawo – zauważył Putin zimno”654.
I oto 30 maja 2000 roku w gazecie „Kommiersant” ukazał się długi, pełen merytorycznych uwag list Bieriezowskiego do prezydenta. Rozpoczynał się od słów: „Drogi Wołodia”, a opatrzony był mottem: Amicus Plato, sed magis amica veritas (Przyjacielem mi Platon, lecz większą przyjaciółką prawda).
Był to grom z jasnego nieba. Nikt nie mógł pojąć, że Frankenstein dopiero teraz zaczyna rozumieć, kogo stworzył, i usiłuje jeszcze poddać ten produkt obróbce. Za późno. Putin, dla którego istnieją tylko dwie kategorie ludzi: „swoi” i „obcy”, zaliczył go nie tylko do „obcych”, lecz także do najbardziej przez siebie znienawidzonej kategorii: do zdrajców.
I oto Bieriezowski znowu zjawił się na Kremlu. Przyjął go Wołoszyn. Ten Wołoszyn, który kiedyś u niego pracował i którego osobiście wyprawił na Kreml dla wzmocnienia Rodziny. Rozmowa była krótka: „Słuchaj no – mówił Wołoszyn. – My uważamy, że ORT działa przeciwko prezydentowi. No to albo oddajesz nam kontrolę nad nią i rozstajemy się w pokoju, albo nie robisz tego i odprawiasz się w ślad za »Gusiem«”655.
Następnego dnia odbyła się wspomniana rozmowa o dziwkach wynajętych w celu szkalowania prezydenta. Bieriezowski powtórzył to, co oznajmił prezydentowi zaraz po wyborach, gdy rozpływający się z wdzięczności Putin nazwał go swoim bratem: że nie przysięgał mu osobistej wierności i że był pewien, iż pójdzie on drogą Jelcyna, któremu do głowy by nie przyszło zamykanie ust dziennikarzom…
„– Do widzenia, Borisie Abramowiczu – chłodno odparł Putin.
– Żegnaj, Wołodia!
Obaj wiedzieli, że to ich ostatnie spotkanie”656.
Niebawem Administracja Prezydenta zdobyła wpływy w ORT. Akcje Bieriezowskiego wykupił najwierniejszy z oligarchów, Roman Abramowicz, i sprezentował je Putinowi, zyskując w nim dozgonnego przyjaciela.
Oto jak wyglądało, tak cenione przez piewców Putina, „położenie kresu rozpasaniu rosyjskich oligarchów, które sięgnęło szczytu w czasach życzliwie ocenianej u nas prezydentury Jelcyna”657. Nie miało nic wspólnego z jakąkolwiek ideologią, a wiele z wypowiedzeniem przez oligarchów posłuszeństwa dyktatorowi. Wszyscy nieposłuszni zostali zniszczeni. Reszta zamieniła się w feudalnych wasali Kremla. Rządy Jelcyna natomiast są życzliwie oceniane przecież nie z powodu jego wielu błędów podczas najtrudniejszej chyba na świecie prezydentury, lecz z uwagi na wielkie, mimo wszystko, zasługi dla demokracji, która, bądź co bądź, jest ustrojem bardziej przyjaznym człowiekowi niż putinokracja.
By pozostać przy mediach… To Jelcyn powołał z myślą o ochronie wolności słowa Izbę Sądową do spraw Sporów Informacyjnych, niezależny quasi-sądowy organ zajmujący się przestrzeganiem uczciwości w mediach. Izba ta rzeczywiście dążyła do wprowadzenia wolności słowa w Rosji, a co najważniejsze – wolności od cenzury i karmionej strachem autocenzury, od politycznego chamstwa i politycznej niemoralności. Wywierała ogromny wpływ nie tylko na media, lecz także na tworzenie kultury informacyjnego prawa, prawa w ogóle.
Putin ją zlikwidował.
Doprawdy trzeba szczególnego zaćmienia umysłu, by – jak to czynią miłośnicy teorii, a nie faktów – przypisywać „»wczesnemu Putinowi« rolę konserwatywnego modernizatora, i to modernizatora w duchu jednoznacznie okcydentalistycznym”658.
Całą polityczną działalność na emigracji Boris Bieriezowski poświęcił naprawianiu swojego największego życiowego błędu: wprowadzenia Putina na Kreml. Dotował filmy i książki obnażające przestępcze fakty z życia Putina, wspomagał ruchy demokratyczne w Rosji i poza nią (na przykład pomarańczową rewolucję na Ukrainie).
Scotland Yard dwukrotnie stwierdzał usiłowanie dokonania zabójstwa Bieriezowskiego przez przybyłych w tym celu obcokrajowców (raz chodziło o Rosjanina, a raz o Czeczena zamieszanego później także w zabójstwo Anny Politkowskiej).
Aż wreszcie…
26 marca 2013 roku w wiadomościach podano:
„Brytyjscy eksperci przeprowadzili sekcję zwłok rosyjskiego biznesmena Borisa Bieriezowskiego i ustalili przyczynę jego śmierci. Patomorfologiczna ekspertyza wykazała, że oligarcha udusił się na skutek powieszenia. Komunikat policji nie wspomina o samobójstwie. Odsunięty od łask oligarcha zmarł 23 marca o jedenastej rano według czasu londyńskiego, mając sześćdziesiąt siedem lat. Został znaleziony w łazience willi swojej byłej żony w miejscowości Askot, hrabstwo Berkshire, niedaleko Londynu.

Krystyna Kurczaub-Redlich "Wowa, Wołodnia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina".

ocenił(a) film na 7
Kazikowy

Ludzie nie znają sprawy zasadniczo. A film w ogóle tego nie wspomina. Kto by się odważył... Pierwotną przyczyną katastrofy była najprawdopodobniej kolizja z USS Toledo prowadząca do całego szeregu zdarzeń, które sprawiły, że to USS Memphis posłał Kursk na dno. Ponoć to teoria spiskowa. ;) Tyle że cała polityka Kremla i Waszyngtonu po tym tragicznym incydencie zdaje się potwierdzać ową "spiskową teorię".

ocenił(a) film na 6
Lulu_na_moscie

Kazikowy przytacza słowa tajnego współpracownika o kryptonimie "Violetta". Teczki na Krystynę Kurczaub-R. są w IPN. I wszystko co naprodukował jest nic nie warte jak i cała książka tej Pani. Czy nie jest tak iż powinnaś wspierać kolegę towarzysza w dążeniu do celu i sianiu propagandy? Nie rozumiem. Czy może jest tak, że nawet za nową czerwoną kurtyną wszyscy się zwalczają pomimo wspólnego celu? Najśmieszniejsze jak spotykają się dwa pacholęcia które grają do tej samej bramki i tego nie widzą. Zabawne. Na kremlu nikt wam nie organizuje jakichś spotkań integracyjnych. XD

ocenił(a) film na 4
PoppinTom

widzisz te cyferki przy cytowanym tekście? Np. 656 albo 657. To są przypisy. Prawie wszystko w książce Krystyny Kurczab Redlich jest opatrzone źródłem, najczęściej z gazet, artykułów, książek, raportów rosyjskich dziennikarzy, autorów, naukowców. Wszystko do zweryfikowania. Po drugie fakt, że była TW oznacza automatycznie, że jej kilka książek krytycznych o Putinie i jego reżimie jest godne przekreślenia? Kobieta konsekwentnie od wielu lat, opisuje zbrodnie Putina, rezonuje do Polski opinie i ustalenia opozycyjnych dziennikarzy np. z Nowej Gazety (gazety Anny Politkowskiej i wielu innych dziennikarzy którzy oddali życie za głoszenie prawdy o Rosji putinowskiej), ty będziesz ruski trollu sugerował, że łatka TW ma znaczenie w tej sytuacji? Wystarczy przeczytać innych autorów, Felsztinskiego, Szczekoczichina, Niemcowa, Pribiłowskiego aby przekonać się, że piszą o tym samym co Krystyna Kurczaub Redlich.
Do tego sugerujesz mi sianie ruskiej propagandy? To jest własnie odkłamywanie jej, natomiast twoim zadaniem jak widać oczernianie tych, którzy starają się zdrapywać zaskorupiałe warstwy ruskich kłamstw. Zakładam, że po prostu przyszedłeś tu z zadaniem dyskredytacji książki albo po prostu brak Ci wiedzy z opozycyjnego rosyjskiego drugiego obiegu, a może nawet jedno i drugie. Wypad z baru i wracaj pod but Putina.

ocenił(a) film na 6
Kazikowy

Osobiście Putina bardzo nie lubię, szanuję go jako wyrachowanego skurczybyka-polityka no pogrywa sobie ze wszystkimi po mistrzowsku. Tego nie można odmówić tej łysej małpie. Zapewne widziałeś jego odpowiedź na temat Kurska w programie Larry'ego King'a, co tu więcej dodawać. A moim celem jest sprawdzenie twoich ukrytych celów, danie Ci pstryczka w nos z zapytaniem oraz niejako sprowokowanie Pani Agaty. Dlaczego wykorzystałeś taką (kontrowersyjną) pozycję skoro jest wiele innych lepszych publikacji. Wydaje mi się iż tą miałeś po prostu pod ręką i dalej poszło. Z zewnątrz wygląda to jakbyś chciał dobrze ale nie do końca się udało. Krótszy cytat, wiarygodniejszy autor i ludzie by coś z tego wyciągnęli a tak przeczytały to może z dwie osoby. Jeśli Kurczaub pisze prawdę o kremlu to mi to na rękę ale nie można w moim mniemaniu rozpowszechniać takich autorów. Dziś są prawi na pokaz i w każdej chwili może się to zmienić. Przypuszczenie ale nigdy nie wiadomo. Może jest zatajonym agentem. Życie zna mnóstwo takich przypadków. Prowokację w twoim przypadku uznaje za udaną, bronisz się. Zapewne zadajesz sobie pytanie po co to wszystko? Napisałem do naszej przedmówczyni o Ona wystraszona czeka od kilkunastu minut bo widzi że jestem aktywny i coś odpiszę w twoim kierunku a nie jej. I tu jest sedno sprawy. Ta Pani dała ocenę 7 bo jest marksistowską propagatorką i próbuje jak może bronić swoich przekonań, nawet w tak subtelnych kwestiach. Poszukaj sobie Agaty Kowalskiej z TokFM to zrozumiesz. Tu pojawia się zabawne odbicie ponieważ nasza Lulu_na_moście jest jak Pani Kurczaub niby z nami ale tak naprawdę to udaje. Ja wystawiłem ocenę 6 ponieważ oceniam film zupełnie w oderwaniu od teorii spiskowych i chciałem się jej trochę przypodobać. To niezłe kino z dobrą pracą kamery, zdjęciami, fajnie zagrane. Choć sercem jestem przy ocenie nawet 3. Przepraszam Cię ale czasami trzeba podejść ludzi aby poznać prawdę. Na filmwebie jest to niezwykle trudne. Chętnie zobaczę co na to wszystko nasza dziennikarka.

ocenił(a) film na 7
Kazikowy

O mamo! Chyba najdłuższy referat jaki tu widziałem! Aż dziw bierze, że CHCIAŁO CI SIĘ to wszystko pisać...domyślam się, że niemałą ilość czasu na to poświęciłeś. 
Ja z kolei dziwię się sam sobie, że to przeczytałem...w całości. A tak właściwie to zmęczyłem.
Nie mniej jednak że całkiem interesujący materiał. Pewnie dlatego jakimś cudem dotrwałem do końca.
Podziwiam i szanuję za wiedzę oraz zainteresowanie się tematem do takiego stopnia! 
Naprawdę chylę czoła, bo lubię i doceniam ludzi z pasją. Na pewno wokół tej tragedii, tak jak i wokół katastrofy T-154 w Smoleńsku/pod Smoleńskiem jest jeszcze wiele niewyjaśnionych dotąd wątków i zagadek. Pozdrawiam

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones