Wg angielskiego tytułu film ten traktuje o jakiejś tajemnicy sfinksa. Tłumacze zapewne nie znając fabuły filmu, ale wiedząc, że akcja dzieje się w
Egipcie wybrali taki, a nie inny tytuł. No bo sfinks jest tu jedynie tłem ekspedycji, a tajemnicą jest sens całej opowiedzianej historii.
Thomas prowadzi śledztwo w sprawie skradzionego złota, w imieniu ubezpieczyciela, któremu nie uśmiecha się za ów szlachetny kruszec bulić
kasy. Podejrzana jest niejaka Helene Blumberg i jej mąż, którzy właśnie organizują ekspedycję archeologiczną. Thomas, niby to przypadkiem,
nawiązuje znajomość z Helene i tu się zaczynają schody, bowiem dostaję sprzeczne sygnały... Nasz bohater proponuje kobiecie przemyt złota,
które znalazł i ukrył. WTF? czyli co, Thomas ma szukać złota, które sam ukrył? Skąd je ma, tego nie dowiedziałem się do końca filmu. Potem
fabuła plącze się nie miłosiernie i oferuje całą masę mniejszych, lub większych głupot. Thomas, działając pod przykrywką, bierze udział w
ekspedycji podszywając się pod męża Helene, żekomo po to, aby przemycić owo złoto. Po drodze pada kilka trupów, z czego niektóre używają i
dzieje się sporo dziwnych rzeczy. Jest tu kilka fajnych scen, np wyciąganie z wody skrzyń - było w tej scenie napięcie, szkoda tylko, że
jednocześnie oglądając tą scenę musiałem intensywnie myśleć nad tym, o co właściwie w niej chodziło. Cały film jest zrealizawny i nawet
zagrany jako tako zjadliwie, a sama fabuła w sumie mogła by być ciekawa, gdyby to jakoś lepiej rozegrać. Wszystko jest chaotyczne, narwańcze i
niezrozumiałe, a zarazem, miejscami lekko nużące. Głupotę mogę tolerować, ale jak mam problem z zakumaniem fabuły, to tracę
zainteresowanie. Na końcu niby się trochę wyjaśnia i to w sposób wybitnie łopatologiczny i brzmiący absurdalnie, ale nadal nie tłumaczy to
pewnych fundamentalnych niejasności fabuły. Bardzo chciałem polubić i zrozumieć ten film jednak nie do końca mi się to udało.