Szczerze powiedziawszy nie spodziewałam się niczego dobrego. "Legalna blondynka" to tytuł, który oczywiście od razu, i słusznie, kojarzy się z filmem o tym samym tytule. Musical ma identyczną fabułę, jak pierwsza część filmu z Reese Witherspoon. Przed obejrzeniem musicalu spodziewałam się czegoś, co byłoby połączeniem kiepskich, filmowych musicali Disneya i bardzo przeciętnej komedii o blondynce. Sądziłam, że na pewno nie wytrwam całych dwóch godzin. A tu proszę, muzyka wpadająca w ucho, przekonująca obsada i humor znacznie lepszy niż w oryginale. Ode mnie 7/10, bo o dziwo, codziennie do niego wracam już od kilku dni.
Prawda? Ja piosenek z niego ciągle słucham, ale amerykańską wersją zainteresowałam się dopiero po obejrzeniu polskiej (w której się od razu zakochałam *-*). Humor lepszy, postacie lepsze i jakoś tak ta Elle nie jest taką typową blondi jak w filmie, tylko po prostu bardzo optymistyczną i energiczną osobą kochającą róż :D.
Jeszcze tylko muszę przeczytać książkę :)