Zgadzam się z tym, że to ona "robi" tak naprawdę cały ten film, który sam w sobie jest bardzo przeciętny. Co więcej, prócz naiwnej i oklepanej historii powtarzanej do znudzenia w większości filmów tego gatunku. W "Decoy..." dochodzi również słabe aktorstwo reszty obsady. Para młoda (aktorka i pisarz) to kompletna pomyłka - ona sztuczna do bólu, on z kolei, w moim odczuciu, zupełnie nie pasujący do roli i chyba niezbyt dobrze czujący się z nią, bo miałem wrażenie, że oglądam kogoś, kto w najmniejszym stopniu nie w czuł się w swoją postać.

Za to Kelly MacDonald była świetna. Jej gestykulacja i mimika wyszły świetnie, bo akurat szkocki akcent nie jest dla niej czymś obcym. Sprawiła, że jej bohaterka była przekonywująca, taka na wskroś prawdziwa. Ten film oglądało się wyłącznie dla niej (a ja mam chyba do niej pewną słabość, jak do Kate Winslet, bo np. w "Broadwalk Empire" również lubiłem sceny z jej udziałem, należąc raczej do mniejszości widzów tego serialu).

Dokładnie :) Ja tam mam do niej ogromną słabość (bez żadnego "chyba"). Mogłabym ją oglądać na okrągło. I to samo mam również tak jak Ty właśnie w stosunku do Kate Winslet :)

Film jest ogólnie dość nędzny. Najpierw go włączyłam i jak zaczął lecieć, to od razu stwierdziłam, że straszna szmira i czegoś takiego nie będę oglądać, ale nagle pojawiła się Kelly, więc już nie mogłam wyłączyć :) A ciekawe, że sporo osób oglądało ze względu na Davida Tennanta. Mi również zupełnie tu nie pasował i czynił film sztucznym. Oglądałam serial z tym aktorem i tam też był taki sztywny i nienaturalny. No, niestety jakoś nie przemawia do mnie.