To niespiesznie płynąca melancholijna i medytacyjna opowieść o starzeniu się, samotności, ale też o odnajdywaniu siebie. Jest w tym filmie niezwykła scena w sądzie "nad życiem". Louise jest oskarżana, że zapomniała: męża, dzieci, wnuki, a ceną za to ma być kara gorsza od śmierci, czyli wieczna samotność. Obrona stoi na stanowisku, że jak życie było szczęśliwe, to nie ma co koncentrować się na przeszłości. I pada bardzo ciekawe stwierdzenie: "szczęśliwi ludzie nie potrzebują wspomnień" No bo dlaczego jedni w dojrzałym już wieku ciągle odwołują się do tego, co było, a inni widzą sens i radość w tu i teraz?
Jedno nie wyklucza drugiego. Z wiekiem ludzie coraz bardziej zaczynają koncentrować się na życiu dzieci, czy wnuków. Wcale nie musi to oznaczać wymazania z pamięci tego co było. Przykładowo emeryt uwolniony od codziennego rytmu chodzenia do pracy nie musi przekreślać jednego z głównych zajęć 2/3 życia. Choć z pewnością są tacy, którzy nienawidzili swojej pracy. A potem trzeba znaleźć sobie sensowne zajęcie, często takie, na które nie było czasu wcześniej.