Dwójka nijak się nie ma do jedynki. Pierwsza część miała coś w sobie - ciekawy pomysł, fajny klimat, dość sensowną i logiczną (jak na tamte czasy) fabułę no i ciekawych aktorów. Dzięki temu tam wszystko grało jak należy.
Tu mamy głównie próbę "ponowienia sukcesu jedynki". Aktorzy i ich postacie jacyś tacy, że trudno ich polubić, dialogi miałkie a do tego absurdalny skok fabularny - tam mieliśmy prymitywny świat, a tu praktycznie rozwiniętą cywilizację, wojska, religię i oczywiście "Taylor nauczył wszystkich angielskiego". Do tego wyspa wygląda zupełnie inaczej. Oglądając "Ludzi, których..." cały czas miałem wrażenie, że oglądam część trzecią, że coś przegapiłem. Że między tym, a "Lądem..." jest jeszcze jakiś dodatkowy film, w którym działo się coś pomiędzy prymitywnym światem "Lądu..." a niniejszym filmem.
Ogólnie zmęczyłem ten film.