Największą zaletą filmu Piotra Trzaskalskiego "Mój rower" jest to, że mocno wzrusza. Jeśli
film, dzieło sztuki czy całkiem ogólnie jakiś przekaz ma moc nas wewnętrznie poruszyć, to
moim zdaniem już z uwagi tylko na ten fakt zasługuje na uznanie. Bo wcale nie jest to taka
prosta sztuka.
Co dają głębokie wzruszenia? U mnie zawsze wiążą się z psychicznym zmęczeniem, do
którego później dołącza wewnętrzny spokój. To jest tak, jakby mi ktoś w środku zrobił pranie.
Najpierw przez te dziewięćdziesiąt minut mieli bęben pralki, a na końcu mam to wszystko
wyprasowane i poukładane w odpowiednich szufladkach. Rzeczy, które wcześniej męczyły i
denerwowały - rzut oka - już wiem, są nieistotne i schowane. Te ważne - mam właśnie
gotowe do ubrania.
Wracając do "Mojego roweru". Wystarczyło mi zobaczyć zaledwie kilka początkowych scen
filmu, bym dokładnie wiedział z jakim typem postaci będę miał do czynienia, jaka specyficzna
gra będzie się między nimi toczyć i jaka wspólna psychologiczna rysa na nich ciąży. Dla tych,
którzy osobiście nigdy bliżej nie zetknęli się z tym problemem wyjaśniam: ci ludzie są jak kotki
w pancernikach. Na zewnątrz pancernik - takie zwierzę. A środku siedzi uwięziony mały kotek i
próbuje tym pancernikiem sterować. Jak się takie pancerniki zejdą, to się zawsze będą o
siebie obijać i zgrzytać zimnymi pancerzami, niezależnie od tego, jak miłe i ciepłe by te kotki w
środku były. Taka konstrukcja po prostu. Poza tym między pancernikami obowiązuje zasada,
że o kotkach w środku nigdy się nie rozmawia. Mimo to od czasu do czasu słychać "miau".
UWAGA! DALSZA CZĘŚĆ TEKSTU ZDRADZA ELEMENTY FABUŁY.
http://ekscytacjawafekcie.blogspot.com/2012/12/kotki-w-pancernikach-na-drodze-do .html