PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=87702}

Mała księżniczka

The Little Princess
7,4 4 722
oceny
7,4 10 1 4722
Mała księżniczka
powrót do forum filmu Mała księżniczka

Shirley Temple to mistrzostwo świata co grała i jak spiewała

ocenił(a) film na 10
konrii_2

Zgadza się, Shirley to mała mistrzyni, dzisiaj takich utalentowanych dziewczynek w filmie już nie ma. Szczególnie podoba mi się scena, jak Sara śpiewa z Hubertem Minchin piosenkę - w chwili, kiedy otrzymuje list od ojca oraz w chwili, kiedy są w szpitalu i szukają wśród rannych jej ojca :) Cudowna i urocza piosenka, utrzymana w klimacie epoki lat 30, dzisiaj już takich filmów ani piosenek nie ma :) Podoba mi się również sen Sary, o tym, jak jest ona władczynią pewnego królestwa :)

ocenił(a) film na 10
kronikarz56

mi ten jej sen najbardziej zapadł w pamięci jak była królową i spiewała,niezłe wyszło/

ocenił(a) film na 10
konrii_2

Zgadzam się. Ten jej sen był cudowny i przeuroczy. Dzisiaj już nie umieją tak filmów kręcić :) Nawiasem mówiąc na pewno zauważyłaś, że w jej śnie pojawiają się osoby, które zna :) I odgrywają one swoje role :) Tak, zdecydowanie im ten film świetnie wyszedł, a ten sen najbardziej :)

ocenił(a) film na 4
kronikarz56

A ja dziękuję światu, że tak już nie kręca filmów, a gra aktorka nie jest tak bardzo przerysowana i sztuczna.

ocenił(a) film na 4
Shatehiel

A to, że małe dziewczynki już tak ,,dobrze" (hehe) nie grają jest kolejnym absurdem, proszę puścić sobie film o tym samym tytule z 95 roku, zdjęcia, muzyka, gra aktorska, wszystko na poziomie o wiele wyższym.

ocenił(a) film na 10
Shatehiel

Jeśli chodzi o mnie, to zgadzam się, że film z 1995 roku ma wyższy poziom, zdecydowanie wyższy. Nie mogę jednak uznać filmu z 1939 roku za nieudany. Mnie on się również bardzo podoba. Z kilku powodów. Po pierwsze kocham kino międzywojenne i ich klimat, którego już nie da się odtworzyć i ten czar - też nie do odtworzenia. Po drugie, choć ten film to w dużej mierze bajeczki i może faktycznie dość przerysowana, to czuć w niej klimat czasów, gdy Hitler jeszcze nie wywołał wojny i nie zniszczył na zawsze tego, co w latach 30 było piękne, bo wtedy było piękno i ono przepadło na zawsze i pozostało wspomnienie w filmach czy książkach z tego okresu - i to piękno widzę w tym filmie. Po trzecie Shirley Temple jest urocza i mam do niej wielką słabość. Po czwarte uwielbia pana Bertie - Huberta Minchina, mojego imiennika, który jest postacią wprost rewelacyjną i szkoda, że nie ma jej w książce. Po piąte, uwielbiam piosenki z tego filmu i jego muzykę. Są piękne i porywające, mocno chwytają mnie za serce. I choć wiem, że nowsza wersja jest wiele razy lepsza, ale ta wersja ma u mnie miejsce w sercu i tego nic nie zmieni :)

ocenił(a) film na 4
kronikarz56

No dobrze, magii tamtych czasów temu filmowi nie odmówię. (:

ocenił(a) film na 10
Shatehiel

To oczywiście tylko moje zdanie, ale uważam, że magię kina tamtych czasów odtworzyć się już nie da. Nie współcześnie. Znam osobiście takie klasyki jak np. "VABANK", "HALLO SZPICBRÓDKA" czy wracając do kina dziecięcego "SZALEŃSTWA PANNY EWY", które w sposób idealny odtworzyły lata 30 XX wieku i wyszło to wszystko niezwykle realistycznie. Z kolei współczesne kino takie jak np. serial "BODO" już nie potrafi tego klimatu odtworzyć. Czuć w nim teatralność i powiedziałbym nawet, że brak miłości do tamtych czasów. Bo tylko ten, co kocha klimat filmów z lat 30 może nakręcić film w pełni ten klimat oddający. Nie ma miłości, nie ma klimatu.

A wracając do "MAŁEJ KSIĘŻNICZKI" z 1939 roku, to oglądając ten film chwilami chce mi się płakać, zwłaszcza, gdy sobie pomyślę, że w tym samym roku wybuchła wojna, która na zawsze zmieniła ten świat na gorsze, a ci ludzie kręcący ten film ani się spodziewali, że teraz cieszą się życiem i spokojem od wojny, a za chwilę już nie będą mieli z czego się cieszyć. Smutne... Przeklęty rok 1939. Był on chyba przez kogoś przeklęty.

kronikarz56

"Zgadza się, Shirley to mała mistrzyni, dzisiaj takich utalentowanych dziewczynek w filmie już nie ma"
Hm... Pozwól, że się oburzę

ocenił(a) film na 10
diem_carpe

Proszę bardzo, oburzaj się, jeśli chcesz :) Jeśli chodzi zaś o mnie, to uważam, że współczesnemu kinu brakuje prawdziwie utalentowanych aktorów, także pośród dzieci. Nie mówię, że ich w ogóle nie ma, ale mimo wszystko to już nie jest reguła. Kiedyś regułą było posiadanie prawdziwego talentu. Dzisiaj, jeśli chodzi o talent, to cóż... Spójrzmy prawdzie w oczy... Który aktor czy aktorka współcześnie potrafi zagrać całą masę najróżniejszych postaci, skrajnie od siebie różnych i w każdej doskonale wypaść? Mało kto, jeśli w ogóle. A z dziecięcych aktorek nie znam wiele, które by dorównały Shirley Temple, zwłaszcza we współczesnym kinie.

kronikarz56

Emma Watson, Anna Chlumsky, Emily Browning, Liesel Matthews, Karolina Sawka, Abigail Breslin, Kate Maberly, Bobby Coleman, Georgie Henley, Evans Rachel Wood, Summer Fontana, Daniel Radcliffe.

To wszystko co mi przyszło na szybko do głowy. Oceniam tylko ich dziecięce role z tej prostej przyczyny, że taki jest temat tej dyskusji. A poza tym taka na przykład Abigail Breslin w tej chwili spadła na samo dno dzięki uzywkom i nie tylko i nie reprezentuje w tym momencie żadnego poziomu jak dla mnie, choć zapowiadała się na świetną aktorkę ("Bez Mojej Zgody" na przykład).
Natomiast Shirley należy do tego pokolenia, które musiało recytować do kamery i wyrażać się z przesadną egzaltacją, w sposób bardzo teatralny (choć już nawet w teatrze inaczej to w tej chwili wygląda na całe szczęście). Z tego powodu bardzo ciężko jest mi patrzeć na ten film i ocenić go jako autentyczny nawet jeśli wiem, że taka była kiedyś tendencja.

ocenił(a) film na 10
diem_carpe

To rzeczywiście świetne gwiazdy dziecięce, muszę się zgodzić. Sęk jednak w tym, że dziećmi już nie są, a niektórzy z nich się niestety stoczyli i bardzo mi przykro słyszeć, że coraz więcej gwiazd to spotyka. Podziwia się ich w filmie, a w życiu prywatnym wielu z nich upadło na samo dno. Przykładowo zasmuciło mnie, iż aktorka grająca Dorotkę w filmie "CZARNOKSIĘŻNIK Z KRAINY OZ" z 1939 roku po prostu stoczyła się najniżej, jak się tylko da - śluby co jakiś czas, liczne romanse, bigamia zaliczona do tego, a prócz tego używki i przedawkowanie zakończone śmiercią. Straszne... Naprawdę straszne. Co się z tymi ludźmi dzieje? I dlaczego?

W sumie rzeczywiście coś w tym jest, co mówisz - miały dzieci recytować do kamery i chwilami rzeczywiście z przesadną egzaltacją. Mimo wszystko lubię Shirley jako Sarę. Wiem, że daleko jej do Liesel Matthews, ona była lepszą Sarą. Ale mimo wszystko Shirley jest nad wyraz urocza w tym, co robi. W każdym razie dla mnie. I trudno mi jej nie lubić.

kronikarz56

Hm... Zgodziłabym się z Tobą gdyby nie ten fragment o tym, że aktorzy przeze mnie wymienieni już dorośli. Na samym początku zaznaczyłam, że oceniam tylko ich w rolach dziecięcych jako że taki jest temat naszej dyskusji a nie przez pryzmat ich życia prywatnego ani tego czy wciąż grają czy nie. Jakby nie było Shirley gdyby żyła też miałaby około 90 lat a karierę aktorską zakończyła w wieku 21. Kto wie, może jej talent i potencjał by się rozwinął gdyby pograła dłużej i doczekała czasów, gdy aktorstwo stało się rzemiosłem. Można się tylko domyślać. Jednak aktorzy, których wymieniłam są bardzo autentyczni w swoich rolach a tego Shirley według mnie od początku do końca brakowało.

ocenił(a) film na 10
diem_carpe

Co racja, to racja. Kino w latach 30 zdecydowanie zbyt często chciało być tzw. poprawne. Co za tym idzie, dzieci miały być słodkie, kobiety cnotliwe, a mężczyźni porządni, a ci, co są źli, powinni zmieniać się w sposób godny pochwały i patetyczny. Mam słabość do starego kina z lat 30, zwłaszcza kina polskiego i uważam, że ma ono naprawdę magię, ale też umiem przyznać, że nowsze kino, kiedy zaczęło już odchodzić od bycia moralnym, że tak powiem, to zdecydowanie zaczynało być coraz lepsze. Choć jednocześnie w pewnym momencie kino zaczęło tracić dobry smak i dzisiaj nowoczesność kinie posuwa się daleko poza granice dobrego smaku. Z tego względu właśnie lubię wracać do takich starych filmów jak ten, gdy jeszcze ten dobry smak istniał. Ale zgadzam się, Shirley trochę brakowało autentyczności. Chyba po prostu miała być słodka i urocza, co moim zdaniem doskonale się jej udało. Ale uważam, że naprawdę świetnie grała i kiedy oglądam ją na ekranie, to aż trudno się nie uśmiechnąć. A co do tych aktorów, których wymieniłaś, to naprawdę ich dziecięce role w filmach to prawdziwy majstersztyk. Nie tak dawno leciał w telewizji film "MOJA DZIEWCZYNA" i jestem pod wrażeniem tego, jak gra tam Anna Chlumsky. Zwłaszcza pod koniec filmu, gdy głównej bohaterce umiera najlepszy przyjaciel. Jej rozpacz... Nie wiem, jak Ty, ale ja zawsze płaczę na tej scenie. Tyle w niej naturalizmu, tyle rozpaczy i zarazem niechęci do zaakceptowania strasznej prawdy jest po prostu rewelacyjna. Jedna z najlepiej ukazanych scen rozpaczy u dziecka. A wspomniałaś o Georgie Henley. Uwielbiam ją w roli Łucji. Choć żałuję, w trzeciej części "OPOWIEŚCI Z NARNII" zepsuli mocno postać Łucji, robiąc z niej typową nastolatkę chodzącą w spodniach, chcącą się malować i stroić, aby się podobać chłopakom. Jakoś zawsze wydawało mi się, że Łucja jest ponad to. Co prawda w książce jest wzmianka o jej zazdrości o siostrę Zuzannę, ale... mimo wszystko to jedna tylko scena mówiąca bardzo wiele. Rozwlekanie jej na połowę filmu to był błąd, ale to tylko moje zdanie.

kronikarz56

Jeśli chodzi o Łucję to jej zazdrość nie dotyczyła jedynie urody Zuzanny. Zauważ, że podczas gdy Zuza była czynnym i aktywnym uczestnikiem wojny Łucję zawsze traktowano jako małą księżniczkę, której nie można narażać. Z podziwem patrzyła na umiejętności siostry w walce, na jej rozsądek, odwagę i zdolność temperowania Piotra. Miała wrażenie, że skoro jest starsza to z pewnością ważniejsza. W czasie gdy rządzili Narnią pragnienie władcy jednego państwa (nie pamiętam nazwy) aby poślubić Zuzannę stało się nieomal przyczynkiem wojny. Zuzanna była odpowiednikiem Heleny z Troi. A raczej jej rozsądną i waleczną wersją. Przypomnij sobie, że Zuzanna zawsze wiedziała co powiedzieć i jak się zachować, tak była opisywana w książkach. Przez dwie części była ich czwórka- trójka silnych, walecznych, odważnych władców twardo stąpających po ziemi i mała słodka Łucja ze swoją niezłomną wiarą. I nagle okazuje się, że dwoje starszego rodzeństwa została wykluczona z Narnii i pozbawiona tronu. Została tylko Łucja i Edmund. Musieli wziąć na siebie olbrzymie brzemię i przejął obowiązki Zuzy i Petera a wiadomo, że jako starsi to oni nieśli na plecach ciężar całego kraju. Nic dziwnego, że mała dorastająca dziewczynka uważająca starsze rodzeństwo za wzór, mając w pamięci przeszłe dzieje i wszystko czego dokonała tamta dwójka, próbując im dorównać i przywrócić ład w swoim kraju powątpiewa we własną sprawczość i miewa myśli: "co by Zuzanna zrobiła? Gdybym tylko była jak Zuza, wszystko jej przychodzi z łatwością. Nigdy jej nie dorównam...". Zresztą nawet nie odnosząc się do tej historii i patrząc z perspektywy realnego życia to bardzo powszechne zjawisko, jak świat światem zwłaszcza, że dawniej był taki system wychowania dzieci jaki był. Sytuacja Łucji ma kilka odsłon. Ona zawsze żyła jak księżniczka zamknięta w wieży, nawet w Narnii. Patrzyła na Zuzannę, która była ważna w obu światach i z której zdaniem zawsze się liczono (nawet jeśli nie zawsze się z nim zgadzano) i zazdrościła jej tego myśląc sobie "gdy dorosnę, będę taka jak ona". A potem nagle zaczyna dorastać, następuje wybuch hormonów, fizyczne i psychiczne zmiany i zaczyna się do niej porównywać. To normalne, bo każda dziewczynka ma jakiś swój wzór i często jest to ktoś bliski. Zwłaszcza w wielodzietnych rodzinach, w których jedno dziecko opiekuje się drugim.

Co do Shirley to nie zgodzę się w sprawie jej gry aktorskiej, bo nawet jeśli była urocza to nie zmienia faktu, że przypominała dziecko na szkolnym przedstawieniu. Ma to swoje plusy, bo kiedyś dzieci nie czuły takiej presji związanej z tym zawodem, jednak autentyczność to raczej synonim "dobrej gry aktorskiej". Nie wiem co masz na myśli mówiąc o poprawności i dlaczego sądzisz, że we współczesnym kinie jej nie ma. Jeśli chodzi o seks to był i w latach 30, 40, 70 i dzisiaj. Nie oznacza to jednak, że poza pewnymi niechlubnymi wyjątkami współczesne filmy są niesmaczne i deprawujące. Po prostu dzisiaj jest o wiele więcej życiowych produkcji. Trzeba tylko wiedzieć gdzie szukać.

ocenił(a) film na 10
diem_carpe

Odnoszę wrażenie, że mówimy o dwóch zupełnie innych postaciach. Zuzanna w książce wcale nie była doświadczoną i mądrą osobą - przeciwnie, w drugiej części wykazała się takimi cechami jak obrażalstwo o byle co oraz kapryszenie, więc jej wyparcie się Narnii w siódmym tomie pasuje tu idealnie. Po prostu głupia nastolatka, która zawsze chciała być dorosła weszła w dorosły świat i miała wszystko inne w nosie. W filmie... No cóż, w filmie jej wyparcie się Narnii pasuje jeszcze bardziej, bo w książkach w pierwszej części była ona spokojna i opanowana, zasługiwała na przydomek Łagodna, z kolei w pierwszym filmie co chwila robi o coś Piotrowi jazdy, z kolei w drugim... No, szkoda słów. Bo co to ma być? Legolas w spódnicy? Joanna d'Arc z łukiem? I do tego jeszcze burza hormonów? Zastanawiam się, co ci twórcy brali, kiedy kręcili ten film. I kimś takim chciała się Łucja stać? Wybacz, ale jeśli tak, to wobec tego Łucja jest jeszcze bardziej żałosna niż myślałam. Sama wyraźnie nie pochwala zachowania Zuzanny, a w jedynce karci ją i Piotra, gdy ci się często sprzeczają. A teraz co? Nagle sama chce być taką osobą? Dziwi mnie to. I nie mogę się zgodzić z tym, co mówisz. Łucja walczyła przecież w bitwie - w piątym tomie walczyła u boku Edmunda podczas walki. To Zuzanna nigdy nie walczyła, znaczy w książkach, bo w filmach jest inaczej. O ile w książkach jestem w stanie zrozumieć zachowanie Łucji - mogła zazdrościć Zuzannie, bo ta początkowo zachowywała się normalnie i nawet była godna szacunku, potem zaczęło jej odbijać. I jestem w stanie pojąć zazdrość o starszą, mądrą siostrę, którą Zuzanna KIEDYŚ była. Ale w filmie zazdrość Łucji jest płytka i żałosna, bo i sama Zuzanna budzi wyraźnie niechęć swoim zachowaniem. W książce Zuzanna potrafiła budzić podziw, a potem jej odbija. A Łucja może zazdrościć Zuzannie takiej, jaka była przed swoją przemianą. Więc cóż... Jej zazdrość ma tu sens. A prócz tego uważam, że ukazanie tego w jednej scenie aż nadto wymownej, było dobrym pomysłem. Rozwijanie tego na połowę filmu było błędem. Łucja była jak dotąd najmądrzejsza z całej czwórki, a teraz okazuje się, że jest najgłupsza i ma najbardziej płytkie marzenia. Rozumiem Edmunda, który zawsze był w cieniu brata, ale Łucja, ulubienica wszystkich, zawsze obdarzana miłością i wsparciem zaczyna nagle chcieć być zarozumiałą divą, bo jest ona ładna i ma adoratorów? No nie, tego już nie rozumiem. Podsumowując więc wypowiedź, Łucja w trzeciej książce budzi szacunek i jej zachowanie ma sens, w trzecim filmie nie ani sensu, ani nie budzi szacunku. Zniszczyli jej postać. Z uroczej dziewczynki wyrosła głupia... Nie będę się wyrażał. Ale taka, jakich pełno na tym świecie. Wyjątkowa osoba stała się typową idiotką, jakich wiele. A szkoda. Co prawda Aslan dał jej solidną nauczkę, ale na jak długo ona pomoże, tego nie wiemy, zwłaszcza, iż wróciła do prawdziwego świata, a prawdziwy świat jest pełen takich idiotek z burzą hormonów, za wzorce biorące sobie paniusie takie jak Lady Gaga. Więc przyszłość widzę raczej bardzo kiepską. Rozumiem zachowanie Edmunda, bo jego motywy mają sens, ale zachowanie Łucji jest pozbawione sensu, a to, o czym mówisz, to raczej nadinterpretacja faktów niż fakty prawdziwe. A jeśli nawet są prawdziwe, to dotyczą tylko filmów, bo książki niestety mają inną wizję i wielka szkoda, że filmy ją zmieniły. W pierwszym filmie z serii zmiany wyszły na dobre, podkreślono zwłaszcza motywy zachowania Edmunda oraz więź emocjonalną całego rodzeństwa. Z kolei w następnych filmach zmiany poszły już tylko w tę złą stronę. A tak przy okazji to był Rabadasz - ten, który wywołał wojnę swoją chęcią poślubienia Zuzanny.

I tu właśnie jest moim zdaniem wielki plus Shirley Temple. To, że była naturalnie uroczym dzieckiem. Dodaje do filmu dziecięcy urok, naiwność, szczerość i słodycz. Coś, czego brakuje już dorosłym i co ma się tylko jako dziecko. Oglądając Shirley widzi się to wszystko, o czym mówię. Poza tym zawsze wolałem oglądać dzieci w szkolnym przedstawieniu niż dorosłych odtwarzających jakąś sztukę bez miłości do tej sztuki. Bo powiedzmy sobie szczerze - kto dzisiaj kocha kino? Kto dzisiaj kocha teatr? Zwykli ludzie i ich jest już coraz mniej. A ci, co grają w filmach i sztukach? Kochają kasę, którą za swoją rolę wezmą. Kiedyś w czasach Shirley kochano sztukę i dbano, aby była jak najlepsza. Kasa też się liczyła, ale liczyła się miłość do sztuki. A kto dzisiaj kocha sztukę? Kto chce wystąpić w sztuce czy filmie, bo to kocha? Mało kto. A kto chce wystąpić w sztuce czy filmie, bo może za to zarobić? Kto dla kasy zagra najbardziej ośmieszającą go rolę? Coraz więcej ludzi. Więc wolę dzieci w szkolnym przedstawieniu, bo są szczere niż fałszywych dorosłych. Poza tym... Shirley jako Sara i jako w ogóle każda postać przez nią grana to duszek młodości, dzieciństwa, piękna z nim związanego... To, co dzieci mogą mieć (lecz nie zawsze mają) i co powinny mieć i co tracą dorastając. To, co mówisz jest właśnie w moich oczach plusem, bo jest zapisem jej dziecięcej niewinności i uroku z nim związanego, którego nie da się zagrać - to trzeba czuć. A co do poprawności w kinie, to chodziło mi o to, co wolno było pokazywać, a czego nie. Dlatego właśnie np. "CASABLANCA" musi kończyć się smutno, bo nie wypadało zamężnej kobiecie związać się z kawalerem i porzucić męża. Albo np. w "TRZECH MUSZKIETERACH" z 1948 roku Konstancja nie może być żoną pana Bonacieux, tylko jego siostrzenicą, aby jej romans z d'Artagnanem był "poprawny". O to mi chodziło. I wiesz co? Gdy patrzę, jak żałosne filmy teraz powstają zaczyna mi brakować tej poprawności. Ty mówisz "życiowe", a ja "żałosne", bo życie jest pełne żałosnych rzeczy, a ukazywanie ich w filmach jest poniżej godności filmowca. Filmy powinny dawać ludziom rozrywkę, nadzieję, wiarę w to, że może być lepiej, oderwanie od tego, co jest złe... A zamiast tego coraz więcej w filmie jest życia. I żeby chociaż pomagało nam to dostosować się do życia i radzić sobie z problemami, ale nie! Zamiast pomagać, to dołuje jeszcze bardziej, a do tego rodzi kolejne Lady Gagi i kolejnych Justinów Biberów. Jednym słowem, wolę stare kino z jego naiwnością, bo ma chociaż piękno, którego współczesne kino nie umie ukazać. Ale to tylko moje zdanie. Nikt nie musi myśleć tak, jak ja. Ale skoro mogę tu wyrazić swoje zdanie, to je wyrażam.

kronikarz56

Co do Zuzanny to mam zupełnie odmienne zdanie, ale chyba nie ma sensu się na tym rozwodzić. Po prostu myślimy inaczej, nic w tym złego mimo, że wydaje mi się, z całym szacunkiem do ciebie oczywiście, że myślisz bardzo szablonowo i nawet nie chcesz dostrzec drugiego dna. A w dziełach Lewisa zawsze jest drugie dno, wszystko ma swoją symbolikę, nic nie jest oczywiste i aby dostrzec morał, motyw lub po prostu móc zinterpretować sytuację (a wiadomo, że interpretacje mogą być różne) trzeba właśnie umieć tą symbolikę odczytać. Nie wiem czy widziałeś może taką pracę jak "Problem Zuzanny" Neila Gaimana. Oto fragment (choć polecam przeczytać całe opowiadanie), w którym po raz pierwszy napomknięto o tym w sposób dosłowny.
"- Zuzanna. Wszystkie inne dzieci idą do raju, ale nie ona. Nie jest już przyjaciółką Narni, bo za bardzo lubi szminki, nylonowe pończochy i zaproszenia na przyjęcia. Kiedy miałam dwanaście lat, rozmawiałam o tym nawet z moją nauczycielką angielskiego. O problemie Zuzanny.
Na tym zamierza skończyć temat i przejść do roli literatury dziecięcej w tworzeniu systemów wartości, które przyjmujemy jako dorośli, lecz pani profesor jej nie pozwala.
- A cóż takiego powiedziała ci nauczycielka, moja droga?
- Wyjaśniła, że choć wtedy Zuzanna odrzuciła raj, póki żyje wciąż jeszcze ma czas, by się pokajać.
- Pokajać? Za co?
- Chyba za to, że nie wierzyła. I za grzech Ewy.
Pani profesor nakłada sobie kawałek czekoladowego ciasta. Wygląda, jakby coś wspominała.
- Wątpię, by po śmierci rodziny miała wiele okazji do nakładania nylonowych pończoch i szminki - mówi. - Ja z pewnością nie miałam. Trochę pieniędzy - mniej niż można by sądzić - odziedziczonych po rodzicach, za które musiała się utrzymać i gdzieś zamieszkać, żadnych luksusów...
- Z Zuzanną musiało być coś jeszcze nie tak - stwierdza młoda dziennikarka. - Coś, o czym nam nie powiedzieli. W przeciwnym razie nie zostałaby tak potępiona, nie odmówiono by jej wstępu do nieba. Wszyscy ludzie, których kiedykolwiek kochała, dostali swoją nagrodę w świecie magii, wodospadów i radości. A ona została.
- Nie wiem, jak to było z dziewczynką z książek - mówi pani profesor. - Lecz pozostanie przy życiu oznaczało także, że musiała zidentyfikować ciała swoich braci i młodszej siostrzyczki. W katastrofie zginęło wielu ludzi. Zabrano mnie do pobliskiej szkoły - to był pierwszy dzień roku szkolnego, a oni przewieźli tam ciała. Mój starszy brat wyglądał zwyczajnie. Jakby spał. Pozostała dwójka nieco gorzej.
- Przypuszczam, że Zuzanna ujrzawszy ciała pomyślała: są teraz na wakacjach. Najlepszych wakacjach z możliwych. Bawią się na łąkach z gadającymi zwierzętami w świecie bez końca.
- Możliwe. Ja pamiętam tylko, że myślałam, jak bardzo pociąg zderzający się z drugim pociągiem może zmasakrować jadących w nim ludzi. Przypuszczam, moja droga, że nigdy nie musiałaś identyfikować zwłok?
- Nie.
- Ciesz się z tego. Pamiętam, że patrzyłam na nich i myślałam: a co jeśli się mylę, jeśli to jednak nie on? Mojemu młodszemu bratu obcięło głowę. Bóg, który ukarał mnie za to, że lubiłam pończochy i przyjęcia każąc mi przejść przez szkolną stołówkę pełną much i zidentyfikować Eda, no cóż... trochę za dobrze się bawił, nie sądzisz? Jak kot zabawiający się myszą, wyciskający z niej ostatnią uncję radości. W dzisiejszych czasach chyba lepiej powiedzieć „ostatni gram radości”. Sama już nie wiem.
Pani profesor milknie. "

Nie należy według mnie potępiać Zuzanny za to, że przestałą wierzyć i zajęła się własnym życiem. Kiedyś ta dziewczynka musiała dorosnąć a to, że była inna niż jej rodzeństwo nie oznacza wcale, że gorsza. Nie jest tajemnicą, że Lewis zawarł w tym cyklu od groma odniesień chrześcijańskich. Pomijając samą ideę Narnii a także późniejszą Narnię w Narni, Aslana i gadające zwierzęta odnosi się to także do ludzi. Łucja- symbol czystości, niewinności, dziecięcej naiwności. Edmund, zdrajca, Judasz, który został ocalony i nawrócony. Piotr, którego duma nie raz sprowadzałą na niego kłopoty (nie pamiętam jak to było w cyklu książek, bo czytałam je ładnych parę lat temu, ale w filmach było to bardzo uwydatnione). I wreszcie Zuzanna, która przecież miała prawo popełnić błąd, zwłaszcza po tym, jak wykluczono ją z Narnii, miejsca, gdzie czuła się kimś. To, że starała się być zawsze głosem rozsądku jest uzasadnione- była jedną z dwójki najstarszego rodzeństwa i czuła się w obowiązku wziąć na siebie odpowiedzialność za młodsze dzieci. To był okres wojny, dzieci zostały odseparowane od rodziców i przez to zarówno Piotr jak i Zuzanna dorośli szybciej niż Edmund i Łucja. Jej ostrożność, niedowierzanie i wycofanie w pierwszej części spowodowane były troską o rodzeństwo. W drugiej natomiast minął rok od przygód w Narnio, musiała więc liczyć się z tym, że nigdy tam nie wróci, że tak oto wygląda jej życie, że teraz musi się skupić na rozwoju i dorosłości w prawdziwym świecie pozbawionym magii, że znów musi zapracować na własną pozycję, bo to do czego doszła w Narnii nie ma znaczenia i nikogo nie interesuje. Dzieci wojenne były bardziej doświadczone, zwłaszcza te, które pochodziły z rodzin wielodzietnych i musiały zajmować się młodszym rodzeństwem. Nie zapominaj, że w pierwszej części miała około 12 lat, więc w drugiej musiała mieć około 13, w związku z tym od momentu jej ostatniej wizyty do wypadku, w którym zginęła jej rodzina musiało minąć ładnych parę lat (jeśli dobrze liczę to około 8). Interesuje Cię Łucja, ale prawda jest taka, że aby ona mogła być dzieckiem i żyć na tym swoim obłoku z marzeń inni musieli dorosnąć i radzić sobie z pewnymi problemami miary człowieka dorosłego. Jasne, niektórym może się nie podobać, że Zuzanna podążyła w takim a nie innym kierunku, ale przypomnij sobie proszę jak patrzyłeś na życie mając 12 lat a jak patrzysz teraz, gdy dorosłeś i widzisz, że niektóre sprawy nie były warte zachodu a inne, choć wprawiające w stan nostalgii, budzą również zażenowanie i politowanie. Zuzanna według mnie przechodząc do Narnii i stając się jej częścią musiała się zmierzyć z samą sobą. Podejrzewam, że gdyby to zdarzyło się parę lat później wolałaby zapewne pomyśleć, że to jej umysł płata jej figle niż że to co widzi jest prawdą. Potem na rok wróciła do normalnego życia a nie mogło to być łatwe jeśli w Narnii dorosła, stała się kobietą i spędziła te lata jako królowa. Musiała znów przyzwyczaić się do codzienności zwykłego świata a potem po raz kolejny, tym razem na zawsze. Według mnie ona najbardziej z tego powodu cierpiała właśnie dlatego, że to ona musiała najwięcej się nauczyć i poświęcić swój świat książek i rzeczywistych faktów na rzecz czegoś, w co naprawdę musiała uwierzyć. Zuzanną w mojej ocenie kierował ból straty i chęć wymazania wspomnień, które paradoksalnie raniły ją bardzo jako że wiedziała, że to już nigdy nie powróci. To za dużo jak dla takiego dzieciaka. Przeszła proces racjonalizacji co było o tyle prostsze, że było zgodne z jej naturą a gdy ktoś usilnie pragnie o czymś zapomnieć, zwłaszcza w takim wieku, to czas robi swoje i pewne obrazy się zacierają. Mózg to jakby nie było mięsień, można go ćwiczyć. Z drugiej strony skoro musiała dorosnąć w tak młodym wieku to kiedyś trzeba było nadrobić okres dzieciństwa, gdy mogła być beztroską dziewczynką, ale to z kolei kłóciło się z tym przez co do tej pory przeszła. Jedynym sposobem było odrzucenie tego, przynajmniej w sensie świadomym. Może i popełniła błąd, ale kto ich nie popełnia? Dzięki temu była dla mnie o wiele bardziej ludzka niż Piotr czy Łucja. Zuzanna stała się przykładem osoby, która dostała szansę na to, żeby żyć, żeby wybrać własną drogę i zdecydować gdzie chciałaby się udać.
Skoro nie znalazła się w pociągu, gdy ginęła jej rodzina najwyraźniej nie był jeszcze jej czas. Straciła wszystko, ale zyskała szansę na to, żeby poznać samą siebie. Uważam, że została okrutnie potraktowana przez Lewisa. Została sama na świecie, musiała poradzić sobie z tą zbyt wczesną i niesamowicie bolesną stratą i ze wszystkim co się z tym wiązało. Lewis pozostawił otwarte zakończenie jej historii właśnie po to, aby każdy z nas mógł sobie dopowiedzieć jak to się potoczy dalej. Jak to mówią jak trwoga to do Boga. Może w obliczu takiej tragedii Zuzanna miała nadzieję i pragnęła wierzyć, że Aslan się zaopiekował jej rodziną? Nie mogła po takiej traumie być tym samym człowiekiem co przed wypadkiem. Ale to, że w tamtym momencie nie doświadczyła zbawienia nie oznacza, że jej to nie czeka. Bardzo podobał mi się komentarz na ten temat jednej forumowiczki. Pozwól, że ją zacytuję: "Zuzanna coraz bardziej mnie zajmuje. Na początku bardzo jej nie lubiłam - bo któż widząc Takie Rzeczy nie chce wrócić?

Grzech Ewy - coś w tym chyba jest. Ewa też widziała Raj i też chciała czegoś innego niż chciał dla niej Stwórca. Poznała, czym jest "dorosłe życie". Zderzyła się z rzeczywistością jeszcze bardziej boleśnie niż jej rodzeństwo. Rzeczywiście - prawdopodobne jest, że musiała zidentyfikować zwłoki. I rzeczywiście mogły wyglądać własnie tak, jak to opisał Gaiman... Są - jednym słowem - ohydne, a przez to nienarnijskie (np. narnijski trup Kaspiana jest mimo wszystko piękny); ten fragment bardzo mną wstrząsnął.

Idąc dalej - Zuzanna w naszym świecie doświadcza naszego życia - nieprzyjemnego zapachu starości, który musi z siebie zmywać, szaro-burych sukni, które musi nosić na przemian, nie do końca satysfakcjonujących wspomnień, które wciąż uwierają... i tej nudnej codzienności... tak właśnie jak napisał Gaiman...

Trudniej walczyć z codziennością niż z bandą brzydkich, lecz bardziej zajmujących, a co więcej wyimaginowanych stworzeń pod rozkazami Czarownicy Rolling Eyes

Zuzanna to rysa w całej historii, taka niepozorna rysa; powiększa się i powiększa wraz z dorastaniem czytelnika (tj. starzeniem się domu, na którym znajduje się rysa Cool ). Zagadka Zuzanny to właściwie jedna z kluczowych w Narnijskim cyklu. To nic, że nadal do końca tej osóbki nie polubiłam (cóż, nie wszystkich trzeba lubić Wink ). Przez swoją niejednoznaczność wydaje mi się bardzo ludzka. Jej problem stanowi jedną z furtek, ukrytych przejść, jakich pełno u Lewisa."

Reasumując Zuzanna według mnie jest najbardziej złożoną psychologicznie postacią w całym cyklu. Naprawdę, książkę można by napisać o tym, jak to co przeszła, począwszy od wczesnego dzieciństwa aż do dorosłości, ją kształtowało i jak mogły potoczyć się jej losy.

Co do przydomka Łagodna nie rozumiem trochę twojego argumentu. Chciałbyś, żeby filmy ukazywały słodką dziewczynkę, która ucieka gdzie pieprz rośnie gdy atakują jej najbliższych? Dostała od Mikołaja kołczan i strzały właśnie dlatego, że uważał ją za na tyle rozsądną, aby umieć sobie poradzić z tym brzemieniem i z oceną sytuacji. Dostała to do obrony i tylko do obrony wykorzystywała. Chroniła najbliższych i swoich poddanych. Przecież również w książkach między innymi dzięki łucznictwu zasłynęła. A łuczniczką była wybitną. Wszak w książkach właśnie dzięki pojedynkowi na strzelanie z łuku ten krasnolud (znowu nie pamiętam imienia ;D) uwierzył dzieciom, że są Czworgiem Władców. Łagodność Zuzanny nie polegała na tchórzostwie tylko na tym, że temperowała swym braci, gdy ci poddali się swoim walecznym impulsom.Była głosem rozsądku i robiła co mogła, by tam gdzie się dało uniknąć wojny. To właśnie swoimi zdolnościami łuczniczymi oraz dyplomacją zasłynęła i zdobyła ten przydomek. Film tylko to uwidocznił tam, gdzie Lewis nie dał rady i nadał temu głębi. Według mnie cała czworka była tak skuteczna dlatego, że się uzupełniali. Tworzyli harmonijną całość. Byli jak cztery żywioły i sądzę, że gdyby nagle mieli powtórzyć swoją przygodę z pierwszej części, jednak tym razem bez Zuzy, nie uzyskaliby takich wymiernych efektów.
A co do Łucji co ci się nie podoba w jej dorastaniu? Nie zabijała w sobie dziecka, była nadal dziecięco urocza, ale przy tym już nie tak naiwna. Myślę, że o to tu właśnie chodzi.
Ale dobra, baaardzo odbiegliśmy od tematu. W kwestii Shirley jedno zdanie: podane przeze mnie przykłady dziecięcych aktorów pokazują, że można dobrze grac nie zabijając w sobie dziecka. Tu chodzi o naturalny talent. A co do kasy nie wiem czy wiesz, że dziecko raczej nie robi tego dla pieniędzy, które notabene zazwyczaj wpływają na konto rodziców. Nie wiem czy to będzie dobry przykład, bo nie uważam jej za wybitną aktorkę, ale z całą pewnością swego czasu była urocza no i miała bodajże 12 lat jak zdobyła popularność wśród dzieci i młodzieży grając Hannah Montana. Mowa tu oczywiście o Miley Cyrus. Mimo, że nigdy nie byłam jej fanką ostatnio po tym jak znormalniała i zaczęła znów się ubierać i skupiać na muzyce a nie swoim gołym tyłku obejrzałam z nią jeden wywiad, gdzie wspomina początki kariery. I tam właśnie wyznała, że grając w sezonie pierwszym dostawała znikome wynagrodzenie, bo produkcja wykorzystywała jej entuzjazm i dopiero, gdy jej mama postarała się o agenta z prawdziwego zdarzenia jej gaża wzrosła. Dla niej nagrodą i wynagrodzeniem za poświęcony czas było już samo to, że mogła robić to co kochała i miała z tego frajdę. Co do poprawności w kinie to powtórzę tylko tyle, że nadal nie jestem pewna czy dobrze cię rozumiem, ale tak czy inaczej dzisiaj mamy większą rożnorodność, więc znajdzie się coś dla każdego i nie trzeba się spierać, że kiedyś było tak a dzisiaj jest inaczej.

ocenił(a) film na 10
diem_carpe

Jeśli chodzi o Zuzannę, to jedyne, co miałbym do zarzucenia Lewisowi w tej sprawie, to fakt, że za mało się rozpisał w jej sprawie. Dlatego należy w tej sprawie można zdać się tylko i wyłącznie na domysły. To, o czym mówisz brzmi pięknie, ale moim zdaniem to tylko próba oczyszczenia tej postaci od tego, co zrobiła. A co zrobiła? W słowach Łucji o tym, co teraz zaprząta głowę Zuzannie kryje się gorycz. Gorycz wywołana czymś o wiele gorszym niż to, o czym mówi. Gorycz wywołana tym, że najprawdopodobniej Zuzanna odseparowała się od rodziny. To jest moim zdaniem problem tej postaci. Ona nie chciała mieć z rodziną nic wspólnego poza relacjami, które są konieczne. Postanowiła dorosnąć w najgorszy z możliwych sposobów. Są różne rodzaje dorosłości, a z tego, co ja zrozumiałem Zuzanna dorosła w najgorszy z możliwych sposobów. Dorosła poprzez bycie zarozumiałą, płytką dziewuchą wiedzącą o tym, że jest atrakcyjna i podle z tego korzystającą. Zapewne mogło to być wywołane traumą z powodu wojny i ciężkimi warunkami życia podczas niej, ale... faktem jest, że Zuzanna potem musiała się w tym zatracić. Gdy reszta rodzeństwa ratowała się przed traumą poprzez wspominanie Narnii i tego, jak ich ona połączyła i czego ich nauczyła, to Zuzanna ratowała się poprzez... wypieranie wszystkiego, co tylko miało związek z czasami jej dzieciństwa i wojną, która wtedy miała miejsce. Dla niej dzieciństwo i wojna mogły być jednym, więc wyrzekała się wszystkiego, co miało z tym związek i chciała żyć przyszłością wyrzekając się przeszłości. Wyrzekając się Narnii. Wyrzekając się rodzeństwa. Tak ja to widzę i myślę, że moja teoria jest równie mocno, co to, o czym mówisz. Ale cóż... Lewis nie żyje od dawna, nigdy nam nie wyjaśni, co miał na myśli, więc zostajemy skazani tylko na swoje domysły. Ale też jestem pewien tego, o czym mówię, jak i tego, że śmierć rodziny sprawiła, że Zuzanna zrozumiała, iż została sama i zrozumiała, ile dla niej oni znaczyli i cóż... Postanowiła się zmienić, aby naprawić swoje błędy i potem, gdy umarła jako staruszka trafiła do Narnii. Tak moim zdaniem to musiało wyglądać.

Problem Zuzanny przypomina mi o tym, co sam doznałem. Miałem w szóstej klasie bardzo bliską przyjaciółkę. Florcię. Była mi bliska, ja jej też. Niejeden raz po lekcjach we dwoje wygłupialiśmy się i bawiliśmy w "GWIEZDNE WOJNY", "OPOWIEŚCI Z NARNII" czy "HARRY'EGO POTTERA", odtwarzaliśmy sceny z tych książek i filmów, rozmawialiśmy o tym, omawialiśmy razem różne lektury, jakie mieliśmy, a także nawet wymyślaliśmy własne wersje wydarzeń z książek. Jednym słowem, byliśmy naprawdę zgranym duetem. Potem nie widzieliśmy się kilka lat. Zobaczyliśmy się długo potem. Całkiem przypadkowo się znaleźliśmy w Internecie i wiesz, kogo spotkałem? Zamiast wesołej, nieco zwariowanej, ale też dojrzałem i mądrzej mówiącej (gdy trzeba) dziewczyny zastałem dumną, arogancką, nowoczesną dziewczynę zakochaną w muzyce rockowej i w ogóle wszystkim, co tylko jest nowoczesne. Nie podtrzymałem tej znajomości, a i ona na to jakoś nie nalegała. Z bólem patrzyłem na przemianę tej dziewczyny, która była mi jak siostra, a dzisiaj jest obca bardziej niż prawdziwie obcy mi ludzie. Oto, na czym moim zdaniem polega problem - przemiana dobrej dziewczyny w podłą dorosłą, która swoje kompleksy, swoje problemy związane z przeszłością leczy za pomocą przerażającego uciekania w przyszłość i wyrzekania się całkowicie swojej przeszłości. A to błąd - bo nie ma przyszłości bez przeszłości, a jej wyrzekania się to krok do przemiany w potwora bez emocji. Takim potworem stała się Zuzanna, choć nie na długo, bo jestem pewien, że długo tłumione w niej emocje wyszły na jaw, gdy zobaczyła ciała bliskich, których wcześniej na własne życzenie opuściła i nie zamierzała się z nimi zadawać. Widzę oczami wyobraźni, jak Zuzanna idzie ulicą z chłopakiem, widzi Łucję, która radośnie chce do niej podbiec, ale Zuzia szybko zmienia kierunek i potem, gdy chłopak pyta: "Co to za jedna?", ona odpowiada "Nie wiem. Pewnie się pomyliła. Mało to Zuzann na świecie?". Tak ja to widzę. Może jestem okrutny, ale mam podstawy, aby tak uważać, gdyż mówię to z autopsji, gdyż jak widzisz, doświadczyłem przemiany bliskiej sobie osoby w kogoś gorszego, tzw. dorosłego.

Nie rozumiesz. Chodzi mi o to, co zrobili z Zuzanny w drugim filmie. Nie chodzi o to, że ona walczy w bitwach. Chodzi o to, jak to robi. A jak to robi? Niemalże tak samo, jak Legolas we "WŁADCY PIERŚCIENI". W pierwszym filmie z serii ten elf walczy normalnie i realistycznie, w drugim już zaczyna już być żywym łukiem maszynowym, a w trzecim... szkoda słów. Nie bez powodu nabijają się, że Legolas sam jeden mógłby wykosić całą armię wroga. Patrząc na jego nierealne akrobacje (dowodzące wielkiej miłości filmowców do efektów specjalnych) widać, że te żarty są jak najbardziej na miejscu. Zuzanna ma niemalże tak samo - zwłaszcza podczas bitwy w zamku Miraza czy podczas bitwy pod Kopcem Aslana. Rach ciach, łapie za strzałę, nawet nie specjalnie celuje i już zabija wroga, aby za chwilę zrobić to samo i jeszcze bardziej fantazyjnie. I nawet się przy tym nie poci. Brakuje już tylko akrobacji na olifancie jak w filmie "WŁADCA PIERŚCIENI: POWRÓT KRÓLA". Przecież to jest żałosne. Twórcom się chyba pomyliły książki. Poza tym... Mam uwierzyć, że Zuzanna, która wyraźnie nie lubiła zabijać (co w książce jest mocno zaznaczone) bez wahania kosi Telmarów i rąbie do nich jak do tarczy? OK, rozumiem, że sytuacja w filmie zmusza bohaterów do walki i zabijania wrogów, ale co innego bronić siebie i siostry wtedy w lesie, gdy Łucja jedzie po Aslana i Zuzanna ją osłania, a co innego bez wahania rąbać do ludzi zwłaszcza, iż Lewis sam wyraźnie zaznacza, że Zuzanna tego nie lubiła i kiedy mogła, unikała zabijania. To kolejny przykład zabijania ducha książki. Pierwszy film z serii ma ducha książki, drugi zaczyna go tracić, a trzeci już prawie całkowicie go stracił i tylko Aslan jeszcze tego ducha dodaje swoją magią. O to mi właśnie chodziło w mojej krytyce. Ja wiem, teraz kino musi pokazywać samodzielne kobiety i chłopczyce, bo taka moda na to, jako kompensata za kobiety rodem z dzieł Sienkiewicza (nagroda dla mężnego rycerza i damy w opresji), ale moim zdaniem w pewnym momencie zatracono poczucie dobrego smaku i przekroczono wszelkie granice, a wręcz zaczęto zamieniać role - zamiast mężnego pana i uroczej pani w opresji mamy mężną panią i uroczego pana w opresji, co moim zdaniem jest co najmniej kuriozalne, żeby nie powiedzieć idiotyczne. Lubię mężne panie takie jak np. Marusia z "CZTERECH PANCERNYCH", ale takie, które umiały mimo bycia walecznymi być również kochającymi, wrażliwymi osobami pozbawionymi testosteronu. Dlatego wręcz nienawidzę takich postaci jak Merida Waleczna z bajki Disneya czy Astrid z "JAK WYTRESOWAĆ SMOKA", z kolei wielkim zachwytem obdarzam wyżej wspomnianą Marusię, czy chociażby Arwenę z filmowej wersji "WŁADCY PIERŚCIENI". To są bowiem idealne przykłady walecznej kobiety, która w walce nie ustępuje pola ukochanemu, ale jednocześnie umie zachować cechy, jakie powinna mieć prawdziwa kobieta: wrażliwość, empatię, dobroć, a co najważniejszą są pozbawione szkodliwego testosteronu odbierającego im kobiecość. Ten testosteron widać aż nadto w takich żałosnych postaciach jak Merida Waleczna czy chociażby Zuzanna z filmów "OPOWIEŚCI Z NARNII". Zaznaczam, że chodzi mi o filmy, bo książki o Narnii nie ukazują tak żałośnie tej postaci.

Jeśli chodzi o symbolikę chrześcijańską, wiem doskonale o niej, bo nawet mam książkę o symbolice w "OPOWIEŚCIACH Z NARNII" i wiem sporo na ten temat. Mimo wszystko jednak zachowanie Zuzanny moim zdaniem jest bardziej prozaiczne i myślę, że podałem całkiem sensowną wersję wydarzeń. Można wyrzucać Lewisowi, że nie poświęcił więcej miejsca przemianie Zuzanny, ale... być może chciał, abyśmy sami uznali, co było tego przyczyną. Być może chciał nam przez to powiedzieć, abyśmy sami zgadli. Albo po prostu nie chciało mu się pisać na ten temat, co jest równie prawdopodobne, jak to, o czym mówiłem wcześniej. A co do Łucji, mylisz pojęcia. Jest dorosłość i dorosłość. Jedna zmusza człowieka do przemiany z naiwnego dziecka w dojrzałego i mądrego człowieka. Druga to ta, którą spotkała Łucję w trzeciej części - żałosna, płytka, pełna hormonów i chęci bycia podziwianym i adorowanym. A wręcz powiedzmy to sobie wprost - Łucja zwyczajnie chce się... Może się nie będę wyrażał, ale na pewno wiesz, o co chodzi. Jest w wieku, gdzie już ma się pragnienia cielesne. Łucja zwyczajnie chce chłopaka, który by ją adorował, wielbił, a potem... Wiadomo co. Zazdrości tego Zuzannie, która już ma tyle lat, że może sobie na to pozwolić. Uważam, że w poprzednich filmach Łucja pokazywała, że jest ponad to, a teraz nagle zniżyła się do tego poziomu. Bo co? Bo zaczęły jej piersi rosnąć? Bo zaczęła mieć burzę hormonów? To tłumaczy przerobienie całkiem mądrej i dojrzałej jak na swój wiek w wielu sprawach dziewczynki w jakąś... karykaturę? Bo trudno mi to nazwać inaczej. Ona wręcz chciała się pozbyć Zuzanny. Chciała zająć jej miejsce. To ma być dorosłość? Jeśli tak, to ja ją potępiam w całej surowości. W książce jej motywy są już bardziej dla mnie zrozumiałe może dlatego, że nie widzę co chwila sceny, jak Łucja przegląda się w lustrze. Brakuje tylko sceny, jakby stanęła przed lustrem naga i sprawdzała, jak duże ma piersi. Serio! Tylko czekałem, aż taka scena nastąpi, gdy pierwszy raz oglądałem ten film i widziałem, jak bardzo mnie zawodzi. C.S. Lewis musi się w grobie przewracać.

Wracając do Shirley, rzeczywiście, mocno odeszliśmy od tematu, ale za to ciekawie się rozmawia, choć mamy nieco inne podejście do tego tematu. Myślę, że każdy z nas ma powody, aby myśleć tak, jak myślę. Ja za wcześnie poznałem w życiu, co to cierpienie i wyobcowanie. Nie mając przyjaciół ani zbyt wielu bliskich sobie osób jako dziecko uciekałem w świat książek i bajek, aby nie zwariować. Potem zacząłem z trudem zdobywać przyjaciół, ale pewne wyobcowanie pozostało, a pewne poważne rozczarowania sprawiły, że się zwiększyło. Wskutek czego teraz, choć dorosły wciąż zachowałem w swoim sercu dziecko i lubię wracać do świata bajek, który poznałem jako dziecko. Lubię ponownie czytać stare, dobre książki z dzieciństwa lub obejrzeć stare, dobre filmy i bajki z dzieciństwa. Pewne filmy dla dzieci poznałem jako dorosły - jak choćby "MAŁĄ KSIĘŻNICZKĘ" z 1939, ale dostrzegam w nim piękno, które mnie zachwyciło. Piękno, którego dawno już nie widziałem, które znałem jako dziecko i które kochałem jako dziecko. Jako, że wciąż w mojej duszy mam w sobie coś z dziecka, uważam, iż tak powinno być. Człowiek nie może zatracać w sobie dziecka, które pomoże mu pozostać wrażliwym na ludzką krzywdę i pomoże mu być szczęśliwym, pomoże mu być dobrym rodzicem, jeśli zechce założyć rodzinę. Takie jest moje zdanie i widok człowieka, który zatraca w sobie dziecko i to, co jest w dziecku piękne (a takich widzę coraz więcej) odczuwam w sercu ból i pytam sam siebie: "Dokąd zmierza ten świat?". Shirley jest dla mnie kimś takim, jak Piotruś Pan - duszek młodości, dziecięcej niewinności i uroku. Jako dziecko zawsze chciałem mieć młodszą siostrę, aby móc się nią opiekować i dać jej tyle miłości, ile otrzymałem od matki, jednej z niewielu osób, na które zawsze mogłem zawsze liczyć. Widok scen pomiędzy Hubertem Minchinem (moim imiennikiem) a Sarą Crewe sprawia, że uśmiecham się. Bo widzę niemalże siebie z moją małą, wymarzoną siostrzyczką, której nigdy nie miałem. Notabene sam mam na imię Hubert, a bohater z tego filmu bardzo mnie przypomina. To kolejny powód, dla którego tak lubię ten film. Sam chciałem mieć siostrzyczkę, którą chciałem uczyć wesołych piosenek i tańców. Dla której byłbym najlepszym przyjacielem i może nawet mentorem, a z czasem ulubionym wujkiem jej dzieci. Ale to niemożliwe. Dlatego chętnie wracam do tego filmu, bo Shirley pokazuje mi tę dziecięcą naiwność i urok, który widziałbym w swojej małej, wymarzonej siostrzyczce. Tu nie chodzi o talent, ale o magię, jaką ona zawiera. Tamte małe gwiazdy, jakie wymieniasz mogą posiadać wiele talentu, ale niewiele z nich potrafi przekazać magię dziecięcego uroku, o którym tu mówię. Choć przyznać muszę, że Leslie jako Sara też mnie zachwyciła tym, jak urocza z niej postać - o wiele lepsza niż ta z książki.

Poprawność w kinie, to chodzi o to, co wypadało pokazywać, a czego nie. Ja sam nie lubię ograniczeń, ale jestem zawsze zdania, że wszystko musi być w granicach dobrego smaku. Problem polega na tym, że ten dobry smak został już całkowicie zatracony. Wiem, iż jest różnorodność, ale... prawdę mówiąc ja we współczesnym kinie znajduję coraz mniej dla siebie. Coraz mniej w kinie dobrego smaku, a filmy z moich ulubionych gatunków są coraz bardziej płytkie i żałosne, więc cóż... Tym chętniej wracam do starych, dobrych filmów i tego piękna oraz dobrego smaku, które mają. Tak właśnie ja mam. Stąd też mój zachwyt nad tym filmem z Shirley Temple. Ma w sobie to, czego w wielu filmach dzisiaj nie znajdziesz.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones