Odizolowane społeczności przeciętnemu człowiekowi wydają się dziwne i niezrozumiałe. Z tych samych powodów mogą być dla niego niebezpieczne. Przekonał się o tym Salvador, który przypadkiem zmuszony jest pozostać w małej andyjskiej wiosce tuż przed samą Wielkanocą. Dla mieszkańców jest to czas szczególny, Święty Czas. W swej wynaturzonej wierze nie oczekują oni zbawienia lecz śmierci Chrystusa, bowiem w czasie triduum paschalnego wierzą, że grzech nie istnieje. Są wolni, by czynić co chcą: piją, grabią, a nawet uprawiają seks z nastoletnimi córkami. Gringo, obcy, burzy spokój ich sumień, wzbudza także nadzieje. Jego obecność prowadzi do straszliwych konsekwencji, które sprowadza sam na siebie, w swej ignorancji zupełnie nie licząc się z miejscowymi zwyczajami.
"Madeinusa" to bardzo prosta historia, której aktorami są zwyczajni ludzie. Opowieść o zamkniętym systemie, który burzy pozornie nieistotne przybycie obcego znamy z wielu filmów, choćby i z "Dogville". Siłą tej peruwiańskiej produkcji jest jej autentyczność, surowość i pewna naiwność.
W sumie więc jest to dobre, choć specyficzne kino.