Powiem szczerze - nie lubię takich filmów. Wolę ,,Showgirls" :) Fabuła już na pierwszy rzut oka wydaje się banalna i do bólu przewidywalna. Mimo wszystko uwagę przykuwa ciekawy duet Soderbergh-McConaughey. I choćby dla nich warto z rzucić okiem na tą produkcję. Po obejrzeniu ze smutkiem stwierdzam, że moje obawy w połowie się potwierdziły. Film jest o niczym, nie elektryzuje i jest pozbawiony przesłania. Rekompensują to tylko piękne plenery i przyzwoite dialogi. No cóż... Reżyser ma w swoim dorobku lepsze i poważniejsze obrazy jak: ,,Traffic", ,,Erin Brockovich", czy choćby ostatni ,,Side Effects", ale jako taki przyzwoity poziom utrzymał. Najmocniejszym, jeśli nie jedynym wartym uwagi punktem jest tutaj rola tegorocznego zdobywcy Oscara za ,,Dallas Buyers Club". Matthew McConaughey wymiata w każdej scenie, a ta w której gra na gitarze ,,bez prądu" to nic innego jak mistrzostwo świata. Bez niego była by to tylko kolejna sezonowa produkcja bez echa. Gołym okiem widać przepaść, za którą stoją Tatum i Pettyfer.. To właśnie o czymś takim mówi się, że: ,,aktor swoją rolą skradł film".