Manchester by the Sea"
To nie jest film dla każdego, po pierwsze chodzi o długość trwania (prawie dwie godziny), po drugie chodzi o opowiedzianą w nim historię. Nie ma tu zwrotów akcji, strzelanin, efektów specjalnych, mamy dramat rozgrywający się na kilku płaszczyznach czasowych.
Fabuła toczy się dość leniwie, poznajemy głównego bohatera akurat w chwili, gdy dowiaduje się o ogromnej osobistej stracie. Bohater jest przedstawiony dość skąpo, jeżeli chodzi o emocje, nie widzimy ich na ekranie, gdy dotyka go tragedia nie uroni ani jednej łzy. Tutaj nasuwać się może pytanie, czy coś jest z nim nie tak?
Myślę, że gdzieś w połowie filmu, gdy dowiadujemy się skąd ta niechęć mieszkańców miasteczka do niego, to sprawia, że patrzymy na bohatera z trochę innej perspektywy. Zdajemy sobie sprawę, jak on naprawdę musi się czuć tragicznie... Nie byłabym w stanie pracować, wymieniać rur, malować ścian z takim bagażem doświadczeń...
Mężczyźni tez płaczą, film to pokazuje, nie są jakimiś super bohaterami, maja prawo do przeżywania tragedii na swój własny sposób.