Jestem w połowie filmu i aż nosi mnie z nerwów. Mary jest idealnym przykładem matki, która kosztem dziecka karmi swoje ego. Nie przejmuje się, jakie są faktyczne potrzeby dziecka. Pod płaszczykiem zatroskania i poświęcenia chowa własny głód uznania - a gdy zdarzy się jej popełnić błąd, nie jest skłonna się do tego przyznać, by nie stracić twarzy. Jej głównym motywem jest bycie "nadzwyczajną" w każdej dziedzinie.
Osobiście nie znoszę takich typów. Chociaż nie twierdzę, że Mary nie kochała swego synka, przypuszczam, że gdyby pożył on dłużej, dzięki kochanej mamuśce miałby mocno zwichniętą psychikę.