Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jak wyglądałaby "Ekipa Ameryka" w wersji serio, to znaczy, że nie mieliście jeszcze przyjemności poznania "Megaforce". Film Hala Needhama, twórcy "Mistrz kierownicy ucieka", opowiada o tajnej jednostce zbrojnej, której celem nadrzędnym jest obrona wolności i demokracji worldwide. Brzmi głupio? Cóż, nie da się ukryć. "Megaforce" to pozycja z gatunku tych, w których praktycznie każdy element godny jest wykpienia. Poczynając od efektów specjalnych, przez fabułę, dialogi aż po zaginionego czwartego członka "Bee Gees" w roli głównej (Barry Bostwick, "Rocky Horror Picture Show"). Zbawcy świata paradują tu w ortalionowych wdziankach dla metrosesksualnych, strzelają laserami, mają nawet fruwający motocykl (must see!). Co scena to absurd, ewentualnie absurd do dowowolnej potęgi. Stężeniem kiczu wybija się owa produkcja daleko ponad średnią przeciętną, co w takiej dekadzie jak lata 80-te, która zasłynęła z uwielbienia dla tandety i obciachu, jest sporym osiągnięciem. Ja przyznaję, że miejscami po prostu nie wyrabiałem ze śmiechu. Polecam, jednocześnie jednak przestrzegam: po seansie myśl o tym, jak można było nakręcić na poważnie taki koszmarek, może Wam nie dać spokoju.