Ale ledwo. Emilia nawet przez moment nie miała wsparcia z Jacku. Strata dziecka jest
niewyobrażalną tragedią, a on jedyne co potrafił zrobić gdy przykładowo William wspomina o
sprzedaży rzeczy po dziecku, mówi mu że jego macocha jest smutna i tyle. Nie próbował jej
pocieszyć, wesprzeć, być przy niej kiedy ona tak bardzo tego potrzebowała. Która kobieta byłaby
w stanie znieść aż tyle, zważywszy że przez cały czas wierzyła w to że to przez nią jej córka
zmarła?
Cały czas miałam nadzieję że się rozstaną i każdy ułoży sobie życie po swojemu (nawet
zastanawiałam się czy Jack nie wróci do blondyny, podobno tak się często zdarza gdy mężczyzna
łapie fascynację i postanawia odejść od żony "bo się zakochał" - ale nie, znaczy że Emilia chyba
cokolwiek dla niego jednak znaczyła;)). Niestety, jedna niepozorna sytuacja, spotkanie na ulicy i
druga żona postanawia zapomnieć o wszystkim, przez co musiała przejść w trakcie całego
małżeństwa, po to by znowu zacząć udawać szczęśliwą rodzinkę. Jedyne co mnie jakkolwiek
przekonuje to przemiana Williama, uwierzyłam mu kiedy przestał traktować Emilię jak zło
konieczne i zaczął ją akceptować. Lubię dramaty, lubię kiedy film opowiada jakąś historię która
może się przydarzyć każdemu z nas i staram się zazwyczaj sobie wyobrażać "co ja bym zrobiła",
ale oprócz Portman (do której przekonuję się coraz bardziej) i dzieciaka, film był niestety zupełnie
oderwany od rzeczywistości i nudny. Pomysł był naprawdę dobry, ale za mało emocji i akcji
(pomijając główną bohaterkę).
Moim zdaniem, największym mankamentem tego filmu jest nieumiejętne zbudowanie postaci, które mało żyją, za to dużo gadają. U Rossa są postacie-problemy, aktorzy wygłaszają swoje kwestie, a nie mówią czy rozmawiają. Sama historia jak ulał pasuje do tego co dziś jest modne - pogoni za przyjemnością, za własną satysfakcją (nie ten mąż, to inny), to, że dzieje się w środowisku prawniczo-medycznym ma podbić wagę poruszanych problemów, ale wszystkie te dramatyczne przejścia, jak samooskarżanie się, relacja żona obecna - żona była, pasierb - macocha, są niewygrane, zabrakło tego, o czym piszesz jako o braku akcji - kontekstu, czyli wpisania postaci w realia pracy, domu, pokazania ich w innych sytuacjach niż te dramatyczne. Ten film to taki Woody Allen minus komedia i humor.
Dokladnie, zgadzam sie z Wami. Temat na fabulę bardzo ciekawy, do tego w glownej roli Natalie Portman, ale niestety rozczarowalam sie. Przez większosc filmu mialam dziwne wrazenie jakbym oglądala amatorów sztywno deklamujących swoje kwestie. Miedzy postaciami nie bylo zadnej chemii.